— To rzeczywiście bardzo uczciwie z jego strony. I to byłoby dowodem, że nie należy do grabarzy. A myśmy byli pewni tego...
— Dobrze panowie, zrobią, jeżeli go będą traktowali życzliwie. To nie jest bohater, ale to człowiek uczciwy. Nie można oczekiwać od niego wielkich poświęceń, ale przy jego zdolnościach może być z niego duży pożytek.
— Pan się zna na ludziach.
— Chciałbym się znać lepiej. To przecie mój zawód.
Drzwi gabinetu uchyliły się, i ukazał się Michał.
— Chodźmy co zjeść — rzekł Twardowski — a potem pogadamy. Chcę dziś pomówić z panem o ważnych rzeczach.
Przy stole Piętka mu opowiadał o stosunkach uniwersyteckich. Charakteryzował profesorów, zatrzymywał się dłużej nad tymi, których nazywał “naszymi,” i bardzo przyjaźnie o młodzieży:
— Z tych grabarze nie będą mieli pociechy. Ogromna większość młodzieży idzie z nami. Porządne chłopaki! Niestety, mało się garną do pracy naukowej Zdaje się, panie, że idziemy do ogromnego obniżenia umysłowości.
— To się widzi nietylko w Polsce i w tem tkwi ogromne niebezpieczeństwo dla przyszłości. Wszędzie się odbywa fabrykowanie ludzi sprytnych a powierzchownych, którzy wobec trudniejszych położeń są bezradni.
— Boję się — rzekł profesor — że nasza Polska z takimi ludźmi daleko nie ujedzie. Ale co na to poradzić? .. .. ..
— Trzeba walczyć, walczyć z ciemnotą, pewną siebie, blagującą, zamazującą, trudności, wystawiającą okazałe fronty, poza któremi się kryje słabość i nędza. Trzeba wśród piasku szukać ziarnek szlachetnego kruszcu: lepszemu materjałowi na ludzi nie trzeba dać utonąć w zalewającej go miernocie.
Rozgadali się na ten temat. Twardowskiemu profesor coraz bardziej się podobał.
Gdy wrócili do gabinetu, odrazu przystąpili do rzeczy:
— Postanowiłem, a właściwie muszę, choćbym nie chciał, poprowadzić walkę z działalnością związku grabarzy. Taka walka niemożliwa jest w pojedynkę. Organizacji trzeba przeciwstawić organizację.
— My mamy organizację — rzekł Piętka. — Mówię to panu, bo mam do pana zaufanie i spodziewam się, że pan będzie jednym z naszych.
Twardowski oczekiwał podobnej odpowiedzi. Niemniej ucieszył się, gdy ją usłyszał.
— Dobrze — odrzekł — pójdę z wami z całą gotowością. Ale uprzedzam, że będziecie mieli ze mną kłopot.
— Dlaczego?
— Dam z siebie dużo, ale będę dużo od was wymagał. Nie rozumiem walki nierozegranej, walki, która jest niekończącą się nigdy kłótnią. Jeżeli się walczy, trzeba iść do zwycięstwa. Nie wolno szczędzić wysiłków i ofiar, ażeby walkę ostatecznie rozegrać. Kłótnie rozkładają tylko siły narodu, rozegrane walki, choćby najokrutniejsze, robią go potężnym.
Piętka otworzył szeroko usta.
— Jak pan myśli szybko powalić takiego silnego przeciwnika? — zapytał.
— Przez to, że będziemy od niego silniejsi. Sam pan mówił, że nie jesteście słabi, a młode pokolenie idzie z wami. To najważniejsze.
— Tak, ale do ostatecznej walki potrzebni są nietylko ludzie. Nam brak
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/111
Ta strona została przepisana.
109