Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/120

Ta strona została przepisana.

Ścierające się, niczem nie hamowane dążenia osobiste sprowadziłyby rozstrój, upadek społeczeństw, ruinę cywilizacji i zdziczenie jednostki ludzkiej.
Te spory wewnętrzne, prowadzone z samym sobą, zakończyły się odkryciem, z którego, jak ze wszystkich swoich odkryć, ogromnie się ucieszył.
Doszedł do przekonania, że jednocześnie z dobroczynnym procesem dojrzewania samoistnej duszy ludzkiej, w cywilzacji europejskiej odbywa się proces inny, niebezpieczny — zrywania węzłów moralnych, łączących tę duszę z narodem. Nie jest koniecznością, żeby ten drugi proces towarzyszył pierwszemu. On ma odrębne źródła, które dla dobra cywilizacji należy usuwać i niszczyć. Najgłówniejszem z nich jest robota takich organizacyj, jak grabarze, pracujących przeciw ojczyźnie.
Zrobiło mu się w duszy jasno. Przecie on sam, choć przesiąknięty atmosferą Zachodu, wychowany zdala od ojczyzny, czuje w głębi swej duszy jakąś siłę, która przeciwstawia się jego egoizmowi, jego indywidualizmowi, siłę, która była prawie zgłuszona, ale zaczyna brać w nim coraz bardziej górę i czyni go sługą czegoś, co jest ponad nim. To coś — to ojczyzna.
Przypomniał sobie, jak go za serce chwyciło, gdy po raz pierwszy odczuł u swoich nowych przyjaciół, ten nieosobisty stosunek do spraw, któremi się zajmowali. To odpowiadało jego własnym instynktom, uśpionym przez wychowanie poza krajem.
Przed kilku laty rozpoczął był pisanie książki o roli sugestji w powstawaniu i rozwoju społeczeństw. Oddawał się tej pracy z zapałem — miało to być główne dzieło jego życia. Pracę tę przerwała śmierć stryja, która sprowadziła go do Polski. Próbował prowadzić ją dalej w Turowie, ale mu się to nie udawało. Zanadto go pochłaniała zagadka przeszłości stryja, którą postanowił rozwiązać, i walka rozpoczęta.
Dziś pod wpływem rozmyślań, do których zmusiła go rozmowa z Grzybowskim, spostrzegł, że przybył mu nowy, pierwszorzędnej wagi rozdział do jego książki, rozdział zdobyty w znacznej mierze drogą osobistych doświadczeń w czynnem życiu. Zrozumiał znaczenie życia czynnego dla umysłu. Ileż to prawd nie dochodzi do umysłów badaczy społeczeństw, historyków, dlatego, że zdala patrzą na życie, sami nie biorąc udziału czynnego w działaniach, które przekształcają społeczeństwo i robią historję!...
Dopiero teraz widzi, jak olbrzymią rolę odgrywa sugestja, organizowana planowo przez związki ludzi, w tym celu założone, do jakiego stopnia może ona zmieniać i wykolejać żywiołowy rozwój społeczeństwa. Im więcej myślał, tem więcej przedmiot ten rósł, olbrzymiał w jego pojęciach. Czuł potrzebę pomówienia z kimś o tem dla skontrolowania wyników, do których doszedł.
Jedynym człowiekiem, który mógł mu coś mądrego powiedzieć, był Grzybowski. Poszedł znów do niego.
Grzybowski nie był uczonym; gorzej, nie miał nawet tej dyscypliny jaką daje porządne, systematyczne wykształcenie. Nie odbył nawet studjów uniwersyteckich. Zaledwie je był rozpoczął, gdy wplątany w jakiś proces został uwięziony, a potem wysłany na północ Rosji. Czytał niesłychanie dużo, ale niesystematycznie. Miał wszakże jeden wielki dar: umiał patrzeć w życie, rozumiał znaczenie faktów i z zestawienia ich wyciągał logiczne wnioski. Miał przytem w wysokim stopniu to, co jedni nazywają intuicją, a drudzy poprostu nosem. Wygłaszał czasem teorje własnego pomysłu,

118