Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/123

Ta strona została przepisana.

wszystkie interesy tam dobrze idą — odezwała się panna Wanda, chcąc okazać swoje zainteresowanie.
— Pewnie, moje dziecko. Trzeba też umieć rozróżniać i trafiać na właściwych ludzi. To nie jest trudno, zwłaszcza gdy się ma stosunki.
Pani Czarnkowska milczała. Wiedziała, że mąż jej ma słabość do interesów, że robił ich wiele i wszystkie były świetne. Tyko na każdym okazywała się wkońcu jakaś nieprzewidziana skaza, która psuła wszystko, skutkiem czego zawsze ponosił straty. Niewiele ją to obchodziło. Przez cały czas pożycia z Czarnkowskim nie zdołała się nim bliżej zainteresować i sprawy jego traktowała apatycznie. Swoje obowiązki spełniała sumiennie, prowadziła dom umiejętnie w granicach wyznaczonego budżetu, w resztę zaś się nie wtrącała. Miałaby do tego prawo, bo Czarnkowski, operował i jej posagiem, losy wszakże swej osobistej fortuny traktowała z dziwną obojętnością: wszystko jedno, czy będzie trochę więcej, czy trochę mniej — byle dożyć do końca. Domyślała się, że i teraz przedsiębiorczy małżonek musiał zrobić jakiś świetny interes, pewnie z Anglikami, kiedy ich tak chwali. Wolałaby, żeby jej pieniądze były w rękach Twardowskiego, ale teraz właśnie Czarnkowski był jej tak obcy, tak daleki, że nie mogłaby się zdobyć na mówienie z nim o jego sprawach. Myśl jej była zajęta tem, co robi Twardowski, którego już zbyt długo nie widziała.
Czarnkowski, jakby naprowadzony przez nią, naraz zmienił przedmiot:
— Ale niceście mi nie mówiły, że ten Twardowski znikł nagle z horyzontu. Błysnął jak meteor, zrwócić na siebie uwagę wszystkich, i już go niema. Mówiono mi w klubie, że nigdzie nie bywa, nikt go nie widuje...
— Salony go nudzą i szuka poważniejszych ludzi — rzekła panna Wanda tonem, rzucającym wyzwanie.
Czarnkowski się obraził.
— Głupstwa pleciesz, Wandeczko — odrzekł, ubierając się w powagę ojcowską.
Pani Czarnkowska, aby przerwać niemile zapowiadającą się dyskusję między ojcem a córką, zabrała głos:
— Jakże on ma bywać w towarzystwie, kiedy jedni szerzą o nim obrzydliwe plotki, a inni im dają wiarę. Szanujący się człowiek musi się odwracać z pogardą od takiego towarzystwa.
— Mówisz tak, jakby to wszystko, co się o nim słyszy, było nieprawdą.
— Bo tak jest — odparła z niezwykłą stanowczością spokojna i obojętna zazwyczaj kobieta. — Nie pierwszy to szlachetny człowiek, który pada ofiarą nikczemnych oszczerstw.
Twarz Czarnkowskiego wyraziła przykre zdziwienie.
— Moja Zosiu — rzekł — niema nigdy dymu bez ognia. Dlaczego o mnie nie ośmieli się nikt czegoś uwłaczającego powiedzieć?...
— Bo tatko z nikim nie jest w wojnie i nikomu się nie naraził — wtrąciła Wanda. — Twardowski to mocny człowiek!...
Czarnkowski znów się obraził. Rodzona córka widocznie uważa go za safandułę.
— Lepiej ostrożnie — rzekł — z takimi mocnymi ludźmi. Ktoś mi mówił, że widział go na ulicy we wspaniałym samochodzie. “Mocny człowiek” widocznie jest zajęty puszczaniem swego mizernego spadeczku po stryju. Przyznam się, że zaraz przy pierwszem spotkaniu nie wywarł on na mnie dobrego wrażenia. I bardzo się cieszę, że przestał bywać w towarzystwie. Wolę, żebyście go nie spotykały.

121