Przy pożegnaniu powiedziała mu, że Wandeczka chce go koniecznie zobaczyć.
— Wybaczcie mi — dodała — że towarzyszyć wam nie będę. Jestem bardzo zmęczona. Nie, nie, to nie pan, to moje myśli mię męczą.
Służący, który miał go zaanonsować pannie Wandzie, zawiadomił, że panienka czeka w salonie.
Twardowski, udając się do pani Czarnkowskiej, był pewien, że zobaczy Wandę, której nie widział blisko od dwóch tygodni, od owej pamiętnej rozmowy. Nie starał się o to, choć myślał ciągle o niej i pragnął jej widoku. Nie miał o czem z nią mówić, bo tego, coby jej chciał powiedzieć, powiedzieć nie mógł. Rozumiał, że w położeniu, w którem się znalazł, nie wolno mu było zrobić kroku naprzód w stosunku do dziewczyny. Ona musi do niego należeć, ale trzeba czekać. Trzeba pierwej rozegrać walkę i zwyciężyć. Teraz, gdy miał ją za chwilę zobaczyć, czuł strach, że zachowa się niemądrze...
I panna Wanda trochę się bała tego spotkania, pragnąc go bardzo zarazem. Od owej rozmowy niejedną chwilę spędziła w fotelu, w którym ją wtedy zostawił. Zamykała oczy i przeżywała w wyobraźni moment, kiedy czuła, że ją wola opuszcza, że jest całkowicie w jego mocy. Nie wiedziała dlaczego, ale i teraz czekała nań w tym samym fotelu. Postanowiła przywitać go jaknaj swobodniej i jaknajbardziej towarzysko zapytać go, dlaczego o ich domu zapomina...
Gdy ujrzała go wchodzącego, postanowienia nie wykonała. Chciała powstać z fotela i pobiec na jego spotkanie, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Czekała, aż podszedł do niej, i wyciągnęła rękę którą on pocałował.
— Dlaczego pan nie przyszedł? — zapytała cichym głosem.
Nie miał na to odpowiedzi, więc rzekł:
— Zato dużo myślałem o pani.
Popatrzyła mu w oczy.
— Czy powie mi pan, jak pan myślał?
— Powiem, ale jeszcze nie teraz...
Zapanowało milczenie: ani on, ani ona nie wiedzieli, co powiedzieć.
Wreszcie Twardowski odezwał się:
— Panno Wando, tu, w tem miejscu, ostatnim razem rozmawialiśmy i... zrozumieliśmy się. Najlepiej w chwili, kiedyśmy milczeli, prawda?... Będziemy milczeli jeszcze przez czas pewien. Ja muszę przedtem przeprowadzić walkę i zwyciężyć. Pani mi obiecała towarzyszyć w tej walce. Będziemy przez ten czas dobrymi towarzyszami. Chce pani?...
Dziewczyna się ożywiła, poczuła w sobie siłę.
— Ach, jaki pan mądry! — zawołała. — Teraz już wiem wszystko, wiem, co mam robić. Zamykamy tamten rozdział i piszemy inny. Jakie to proste i jasne. Pocałowałabym pana za to... ale to należy do następnego rozdziału.
Spostrzegła się, że za wiele powiedziała, i umilkła, zarumieniona.
Twardowski, jakby ostatnich słów nie słyszał, rzekł spokojnie:
— Komplikuje nam sprawę to, że ojciec pani, zdaje się, należy do obozu moich nieprzyjaciół.
Posmutniała.
— Tak, tatko lubi słuchać plotek, a już wierzy we wszystko, co mu ten wstrętny Culmer powie. Ale my sobie z nim poradzimy.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/125
Ta strona została przepisana.
123