pieczeństwo będzie coraz większe, dopóki ten człowiek żyje lub przynajmniej siedzi w Polsce. Na jak długo starczy mu energji i środków?... Pocieszał się, że jedno i drugie wkrótce się wyczerpie. Ale to go nie uspokoiło.
Siedział sam, trapiąc się tem wszystkiem, gdy mu Jakób zaanonsował doktora Białostockiego. Był to jeden z najbliższych jego przyjaciół.
Wszedł, mężczyzna, równie jak on poważny, siwowłosy i siwobrody, z widoczną troską rozlaną na obliczu.
— Mój Henryku — rzekł na wstępie — zdaje się, że dziś wieczorem nie będziemy się mogli spotkać.
— Dlaczego? Masz jaką przeszkodę?
— Nie ja, ale my wszyscy.
Culmer się zaniepokoił.
— Co się stało?
— Dziś rano była u mnie Zysowa. Baba ogromnie wystraszona. Powiada, żeśmy naprowadzili na nią policję.
— Co jej się przywidziało?
— Powiada, że jacyś ludzie włóczą się przed domem i patrzą w jej okna. Od stróża się dowiedziała, że oni tam za nami przyszli. Wynikałoby z tego że jesteśmy śledzeni. Stróżowi trzeba wierzyć — jest przez nią dobrze wynagradzany. Mówi on, że jeden z tych szpiegów zaprzyjaźnił się z pokojówką z mieszkania naprzeciwko i że ona im pomaga.
Culmer się zamyślił.
— To nie jest policja — rzekł po chwili milczenia — Od pewnego czasu mam wrażenie, że jestem szpiegowany, że ktoś stara się zdobywać wiadomości o mojem życiu prywatnem. To musi być w związku z ostatniemi napaściami w prasie.
Białostocki przeraził się.
Czyżby nam chcieli zrobić skandal?...
— Wszystko możliwe u tych łajdaków. Oni chcą podkopać naszą pozycję, zniszczyć nas zupełnie. Czuję w tem rękę Twardowskiego. Nie przypuszczałem, że to bydlę umie być takie szkodliwe.
— Czy nie możnaby go unieszkodliwić?
— Robię, co mogę. Popsuliśmy mu reputację w towarzystwie — poszukał innych ludzi i stał się jeszcze niebezpieczniejszy. Liczyłem, że mu przeszkodzi brak pieniędzy. Dziś dowiedziałem się z banku, że drugi raz już otrzymał sporą sumę z zagranicy. Kto go popiera? Czy to nie jest jaka akcja międzynarodowa? Będziemy to wkrótce wiedzieli.
— A czy niema sposobu załatwienia się z nim radykalniej?
— Z temi sposobami jest coraz gorzej. Coraz trudniej o pewnych ludzi. Łatwo być zdradzonym, a tegobyś przecie nie chciał?...
Białostocki się wzdrygnął.
— Myślę — rzekł — że z Zysową trzeba będzie zerwać, — dopóki rzecz się nie wyjaśni.
— Czy nie moglibyśmy się jakoś obejść bez niej?
— Nie widzę jak.
— Niech djabli wezmą!
Mecenas był wystraszony. Ale nawet w takich chwilach niełatwo rezygnował z rozkoszy życia. Tak był pewny tego przyjemnego wieczoru...
Wkrótce po wyjściu doktora wpadła Hela.
— Stęskniłam się za tobą — zawołała. — Tak dawno cię nie widziałam. Jak będzie z mojemi brylantami?
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/127
Ta strona została przepisana.
125