— Jaka szkoda tych ludzi. Tacy mili, tacy kulturalni. I co ta biedna dziewczyna zrobi?...
Jaka dziewczyna? zapytał Twardowski.
— A no panna Czarnkowska.
— Jakto co zrobi?
— Teraz została bez majątku...
— Więc co?
— Pan myśli, że to tak łatwo pannie bez majątku wyjść zamąż? — i to pannie z tej sfery, przyzwyczajonej do takiej wysokiej stopy życia?...
— Z reguły ma pan słuszność! No, dowidzenia. Mnie pilno.
Wrócił do swego automobilu, do banku nie poszedł, tylko kazał jechać do państwa Czarnkowskich.
— Pana niema w domu — rzekł mu służący we drzwiach — a pani jest cierpiąca.
— Panienka jest? Proszę spytać, czy mnie przyjmie.
Służący wrócił z wiadomością, że panienka prosi.
Panna Wanda była blada, miała zaczerwienione oczy, ale Twardowski w jej postawie i wyrazie twarzy odczuł spokój i nawet pewność siebie.
— Zastał mię pan, obmyślającą plany na przyszłość...
Twardowski milczał. Oczyma tylko zapytywał, jakie plany.
— Trzeba wziąć się do pracy i zacząć zarabiać na chleb.
— Pani?...
— Pan myśli, że nie będę umiała? Zobaczy pan.
Widać było, że zrobiła już jakieś postanowienie. Twardowski patrzył na nią zachwycony. Ma charakter, myślał, i to nie byle jaki.
— Więc to prawda? — zapytał.
— Tak. Jesteśmy zrujnowani.
— Jak to się stało? — Tatko ulokował cały majątek w udziałach kopalni złota, i to przedsiębiorstwo zbankrutowało.
Twardowski zdrętwiał.
— Kopalni złota?... zapytał. — W Afryce?... Tygela River Gold Co.?
— Pan to wie...
— Teraz wiem jeszcze jedno, że jestem największym osłem na świecie.
Dziewczyna patrzyła nań zdumiona.
— Mogłem was od tego uratować...
— Nic nie rozumien — rzekła.
— Później pani wytłumaczę. Pan Czarnkowski niedawno sprzedał swój majątek ziemski?
— Tak.
— Culmerowi?
— Tak.
— Który kupił go dla syna?
— I to pan wie?
— I całą gotówkę włożył w te kopalnie złota.
— Tak.
— Tymczasem okazało się, że tam było wszystko: był zarząd, była kopalnia, tylko złota nie było. Kompanja zawiesiła wypłaty, prezes jej i dyrektorzy ulotnili się, i wszystkie wkłady przepadły.
— Widzę, że pan o wszystkiem wie dokładnie.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/129
Ta strona została przepisana.
127