— To dziwne...
— Co?
— W tej samej chwili mówiłam sobie, że mogę być tylko pańską żoną.
— Więc proszę panią o rękę.
— Tak nagle?
— Mówiłem pani, że chciałem to zrobić później, ale po tem, com w tej chwili usłyszał, nie myślę odkładać.
Wyciągnęła do niego rękę, którą Zbigniew ucałował.
— Dzięki Bogu! — zawołał, jakby mu ciężar spadł z piersi. — Nie jesteśmy już sobie obcy, prawda?...
Oszołomiona patrzyła nań w milczeniu.
— Jest pani moją narzeczoną i będzie pani moją żoną. Bo przecie nie cofnie mi pani słowa?...
— Nie.
— Wszystko tedy, co jest moje, do pani również należy. We wszystkiem, co przedsiębiorę, mam prawo liczyć na pani współdziałanie. Otóż mówię w tej chwili do pani: moja najdroższa — wolno mi, prawda?
Skinęła głową.
— Mówię, tedy: moja najdroższa, wyjeżdżam do Londynu i proszę cię, ażebyś w czasie mej nieobecności płaciła rachunki państwa Czarnkowskich, bo to mi potrzebne do pomyślnego przeprowadzenia akcji, mającej na celu uratowanie ich majątku. Dlatego złożymy dziś w pewnym banku na twój rachunek kilkadziesiąt tysięcy złotych. Gdybym pozostał zagranicą dłużej i conto się wyczerpało, zawiadomisz mię, a przyślę więcej, bo mam w Londynie pieniądze. Co pani na to odpowie?
— Odpowiem: mój najukochańszy, po pierwsze, nie jest rzeczą właściwą, żebyś, nie będąc jeszcze moim mężem, wnosił już pieniądze na mój rachunek; powtóre, choć nie jestem jeszcze twoją żoną, mam prawo cię zapytać, co to za pieniądze. Przecież pan nie jest taki bogaty?
— Tu muszę poprosić o przebaczenie — odrzekł Twardowski. — Oszukiwałem wszystkich, a więc i panią. Mój stryj nic nie utracił ze swego znacznego majątku i wszystko mi zostawił. Tylko dla pewnych celów trzeba mi, żeby o moim majątku nie wiedziano.
Panna Czarnkowska spłoszyła się.
— Mój Boże — zawołała — jak ja wyglądam! Dowiedziawszy się o ruinie ojca, o tem, że nic nie mam, oddaję rękę człowiekowi bogatemu, żeby ratować siebie i rodziców.
Twardowski się roześmiał.
— Nie chodzi o to, jak pani wygląda, tylko o to, jaka pani jest. Dwa tygodnie temu zdecydowała się pani zostać moją żoną. Wtedy pani nie wiedziała o moim majątku, a siebie uważała za bogatą. Zresztą pani nie jest biedna, bo majątek odbierzemy.
— Wie pan, co ja czuję teraz?
— Co?
— Że wszelki opór wobec pana, to próżna męka. Lepiej słuchać i robić, co pan każe.
— W tej chwili o to chodzi — nie mamy czasu do stracenia.
— Więc słucham.
— Jadę zaraz do banku po pieniądze. Za dwadzieścia minut wstąpię po panią i pojedziemy do innego banku, w którym otworzymy rachunek na imię pani.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/132
Ta strona została przepisana.
130