— Nie, jestem przy najzdrowszych zmysłach. Oto moja książeczka czekowa — na wszystko, co się należy, będę pisała czeki.
— Skądże ty wzięłaś te pieniądze? — pytał ojciec, w którym nadzieja na parotygodniowy spokój walczyła z przerażeniem.
— Tatku, pozwól mi tymczasem nie odpowiadać na pytanie. Znasz mię chyba dosyć, żeby wiedzieć, żem ich nie ukradła, ani nie doszła do nich na żadnej innej nieuczciwej drodze. Dość, że pieniądze są i jesteśmy zabezpieczeni na parę tygodni, jeżeli zaś będzie potrzeba, to i na dłużej.
Na twarzy pani Czarnkowskiej malowało się natężone myślenie. Widać było, że usiłuje rozwiązać jakąś zagadkę i że jej się to w żaden sposób nie udaje. Widać też było, że się zaczyna niecierpliwić, że chce jaknajprędzej znaleźć się sam na sam z przybraną córką.
— Więc obiecujesz, tatku, że do Culmera więcej nie pójdziesz?... Najlepiej siedzieć teraz w domu, udawać chorego, bo w tem położeniu nie jest chyba przyjemnością spotykać się z ludźmi.
— Dobrze, nie pójdę.
Dziewczyna aż skoczyła z radości.
— Ale skąd ty możesz mieć te pieniądze?...
— Dowiesz się potem i mam nadzieję, że się nie zmartwisz bardzo.
Po śniadaniu pani zawiadomiła, że idzie spocząć, i zaciągnęła z sobą Wandę. Jeszcze nie zdążyły usiąść, gdy zapytała:
— Wandziu, co to za pieniądze?
— Powiem ci, ale tylko tobie, w tajemnicy. Nie powiesz tatkowi?
— Nie powiem.
— Przysięgasz?
— Przysięgam — odrzekła z uśmiechem.
Wanda rzuciła się jej na szyję i zaczęła ją okrywać pocałunkami. Nareszcie pani Czarnkowska oswobodziła się.
— Mówże wkońcu.
— To są pieniądze mojego narzeczonego.
— Co?
— Mojego narzeczonego.
— Ty masz narzeczonego?
— Mam.
— Któż to jest?
— Zbigniew Twardowski.
Pod panią Czarnkowską nogi się ugięły, opadła bezwładnie na fotel. Wandzie zdawało się, że zemdleje.
— Co ci jest, mamusiu? — zapytała z niepokojem. Usiadła na poręczy jej fotela i wzięła ją za rękę.
— Nic — odrzekła pani Czarnkowska, przyszedłszy do siebie — serce mi się nagle ścisnęło. Już teraz dobrze...
— Może ty myślisz, że ja źle zrobiłam?
Pani Czarnkowska nachyliła głowę przybranej córki ku sobie, pocałowała ją w czoło i rzekła:
— Nie, dziecinko, nie. Mnie się zdaje, że ty jesteś mądrzejsza ode mnie...
Przez kilka chwil milczała, wreszcie odezwała się:
— I tobie się zdaje, Wandeczko, że to można brać pieniądze od narzeczonego?
— Słuchaj, mamusiu. Przyrzekłam mu, że wyjdę za niego, i słowa
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/135
Ta strona została przepisana.
133