Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/136

Ta strona została przepisana.

dotrzymam nietyklo dlatego, że je dałam, ale że ogromnie chcę być jego żoną. Więc tak, jakbym nią już była, czyli że to, co on ma, ma wspólnie ze mną.
— To on ci to wszystko wytłumaczył?...
— On. I przekonał mię.
— Ma wielki dar przekonywania, prawda?
— O, tak. A zresztą tatko odzyska majątek i będzie mógł mu zwrócić.
— Kto ci to powiedział?
— Zbigniew. Powiedział, że majątek jest ukradziony i on go odbierze złodziejowi.
— Złodziejowi?...
— Tak. Culmerowi.
— Nic nie rozumiem...
— I ja nic nie rozumiem, ale to wszystko jedno. Wierzę, bo on tak mówi.
Po chwili milczenia pani Czarnkowska zaczęła głośno myśleć.
— Czyż on może tak rzucać pieniędzmi? Przecie nie jest bogaty...
— Jest — odrzekła Wanda. — Odziedziczył duży majątek po stryju. On tylko to ukrywa przed ludźmi: powiada, że dla jego planów tak lepiej. Ale pamiętaj, że to wszystko tajemnica!
— Czyś wiedziała o jego majątku, gdyś się zdecydowała wyjść za niego?
— Nie. Myślałam, że my jesteśmy bogaci, a on tak sobie.
Pani Czarnkowskiej zaświeciły łzy w oczach. Ucałowała jeszcze raz przybraną córkę ze słowami:
— Będziesz szczęśliwa, moje kochanie... Za mnie i za siebie...

XXIII.

Przyjechawszy do Londynu, Twardowski przedewszystkiem kazał się połączyć z jednym ze swych przyjaciół, wysokim urzędnikiem policyjnym. Bywali dawniej razem na seansach medjumistycznych i obaj zajmowali się przyłapywaniem szarlatanów: Twardowski w interesie nauki, tamten dla sportu. Stąd wywiązała się między nimi przyjaźń: Fergusson przepadał za Twardowskim i, śmiejąc się, mówił zawsze, że jeżeli mu się znudzi nauka, to ma dla niego dobre miejsce w policji.
Fergusson był wolny i z radością przyjął zaproszenie na śniadanie w restauracji.
Po zwykłej rozmowie, między przyjaciółmi, którzy się dawno nie widzieli, Twardowski go zapytał o Tugela River Gold Co.
— To wielki skandal dla nas, policji — rzekł Anglik — Oszustwo było robione tak ordynarnie, że powinniśmy ich byli przyłapać, zanim zamknęli budę i uciekli. To robota małych, brudnych Żydów, nie mających żadnej pozycji finansowej, i należało ich od początku podejrzewać.
— Czy tak jest w istocie?
— Co pan chce powiedzieć? — zapytał Fergusson.
— Możebym znalazł osobistość z pozycją, która w tem ręce maczała.
— Z pozycją? gdzie?
— Tu, w Londynie.
Anglik się zainteresował.
— A cóż pan może wiedzieć o tej sprawie?
— Zdarzyło się tak, że wiem trochę. Ale chciałbym wiedzieć więcej. I tu

134