mam do pana prośbę. Traktujcie mię, jak zagranicznego policjanta, który przyjechał wam pomóc i nawzajem żąda od was pomocy. Niech mię pan skieruje do człowieka, który ma w rękach śledztwo w sprawie Tugela River, i niech mu pan poleci, żeby porównał swoje wiadomości z mojemi, a może się pan dowie ciekawych rzeczy.
Anglik zaczął się śmiać rubasznie.
— Widzę, że pan mnie posłuchał i zaczyna zużytkowywać swoje zdolności.
— Mówiąc na serjo — rzekł Twardowski — ta sprawa bardzo blisko mię obchodzi.
— Co, może pan ma udziały?
— Broń Boże! Za kogóż mię pan ma?
— Ja też się zdziwiłem, bo uważam pana za jednego z najinteligentniejszych ludzi. Chętnie polecę pana Sinclairowi, napiszę, żeby panu całkowicie zaufał. Nie pytam pana tymczasem, kto to jest owa osobistość z pozycją, o której pan mówił. Jeżeli pańskie przypuszczenie sprawdzi się, rzecz stanie się o wiele ciekawszą.
Wychodząc z restauracji, zatrzymali się na chwilę w lobby, gdzie Fergusson napisał list polecający.
Tegoż popołudnia Twardowski odnalazł Sinclaira. Pojechał do jego biura i posłał mu swą kartę z listem. Sinclair wybiegł na jego spotkanie: widać było, że list zrobił swoje.
Zasiadłszy w fotelu, Twardowski odrazu przystąpił do rzeczy.
— Jakież pan ma dotychczas wyniki śledztwa?
— Nieszczególne. Zwykły szwindel, jak wiele innych w tym rodzaju. Okradziono mnóstwo naiwnych ludzi, prawie wyłącznie drobnych rybek, bo grubsze na taka przynętę już się nie biorą. Sprawcy uciekli. Badamy teraz rachunki i korespondencję kompanji, robota banalna, którą tyle razy już się robiło i która zawsze daje te same wyniki. Jedyna rzecz, któraby mogła być ciekawsza, to korespondencja prywatna Stuarta, chairmana kompanji, pozostawiona w ogromnym nieporządku w szufladach biurka — widać to była wielka flądra. Przeglądamy ją, ale jest wiele rzeczy niezrozumiałych, pisanych pod obsłonkami, zamiast nazwisk przezwiska lub inicjały... Wtrącane są zdania po polsku...
— Otóż to są rzeczy — rzekł Twardowski — dla mnie najbardziej interesujące. Może w części pomogę panu do ich zrozumienia. Choćby jako tłumacz polski.
— Ach, to pan Polak.
— Tak, ale naprawdę Polak, nie taki, jak Stuart lub jego współpracownicy, których panowie niesłusznie nazywacie Polakami.
Sinclair zaśmiał się głośno.
— Może panu trochę pomoże — rzekł Twardowski — przeczytanie tego, co tu panu przyniosłem. Jest to rozmowa prowadzona po polsku przełożyłem ją ściśle na angielski — przez dwóch dżentelmenów w pociągu Golden Arrow między Calais a Paryżem. Działo się to przed paru miesiącami — ma pan tam datę.
Policjant wziął spokojnie papier, położył go przed sobą na biurku i zaczął czytać. Po pierwszych paru wierszach czytał już chciwiej, stracił swą flegmę angielską, raz nawet podskoczył na fotelu.
Skończywszy, zwrócił się do Twardowskiego:
Czy ma pan pewność, że to rozmowa autentyczna?
— Całkowita. Sam ją słyszałem i sam spisałem ją dosłownie.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/137
Ta strona została przepisana.
135