zrobionych matce, przeszła do prozaicznej opowieści o tem, jak ze wszystkich stron zaczęto się zwracać o pieniądze. N a szczęście nie były to wielkie sumy, tak, że wydała tylko połowę posiadanych pieniędzy. Ojciec nie wychodził z domu, był niby chory. W dwa dni po wyjeździe Zbigniewa przyszedł do ojca Culmer. Pytał się, jak sobie radzą, a ojciec, zgodnie z jej instrukcją, odpowiedział, że jeden z przyjaciół pożyczył mu trochę pieniędzy. Później Culmer dużo mówił o swym synu, wychwalał go ogromnie, tylko się martwił, że zanadto lubi Anglję, że się z niego zrobił całkowity angielski gentleman. Później jakoby powtarzał, co syn jego mówił o pannie Wandzie, jakie kolosalne wrażenie na nim zrobiła!
— No i cóż ty na to? — zapytała.
— Sprawdza się to, com zapowiedział — odparł Zbigniew.
— Wszystko się sprawdza. Ja wkrótce przestanę myśleć, tylko będę powtarzała za tobą, jak za panią matką pacierz. Co najgorsza, że tatko mówił o tem tak, jakby nic nie miał przeciw temu, żebym została synową tego Culmera. Wychwalał tego żydziaka, aż mu przerwałam trochę niegrzecznie. Później sobie to wyrzucałam, bo biedny tatko jest bardzo nieszczęśliwy i czasami nie wie, co mówi. Wczoraj był z wizytą sam pan Charles Culmer. Jaki on był Anglik! A jak pięknie mówił o Anglji i o swych angielskich przyjaciołach. Mój przyjaciel Buckingham...
— żydek niemiecki, mówiący źle po angielsku — wtrącił Zbigniew.
— Mój przyjaciel Mackaen...
— Max Cohn z Wiednia.
— To, to także twoi przyjaciele? — zapytała z udaną powagą.
Twardowski wybuchnął śmiechem.
— Nie, ale ja wiele wiem o znakomitych ludziach, o których nigdy nie słyszałaś. Jest jeszcze James Stuart, sir Joseph Turner, o których wkrótce się dowiesz.
Wszedł Grzegorz, zawiadamiając, że obiad podany.
Panna Wanda była przy stole bardzo swobodna i wesoła. Grzegorz patrzył na nią z widoczną aprobatą.
— Widzisz — rzekła — bardzo mi się tu u ciebie podoba. Będę częściej przychodziła na obiady.
Wrócili do gabinetu. Rozsiadła się wygodnie w fotelu i rozglądała się ciekawie po całym pokoju. Grzegorz wszedł z czarną kawą.
— A jak się ma Piorun? — zapytał Twardowski.
— Dobrze, proszę jaśnie pana, tylko trochę mu się nudzi.
Nie uszło uwagi Twardowskiego, że Grzegorz przy Wandzie znów go zaawansował na jaśnie pana.
— Przyprowadź go.
— Któż to jest ten Piorun? — zapytała zaintrygowana Wanda.
— Mój wierny przyjaciel.
Drzwi się uchyliły. Pies, który czuł już pana w mieszkaniu, wpadł z impetem i rzucił się ku Twardowskiemu z radosnym piskiem.
— Ach, jaki on śliczny! — zawołała Wanda.
Pies tulił się do długo niewidzianego pana, który go głaskał i mówił mu przyjemne rzeczy. Wreszcie Twardowski, wskazując na Wandę, rzekł:
— Idź, przywitaj panią.
Piorun podniósł głowę, popatrzył uważnie na nową osobę. Widocznie inspekcja wypadła dobrze, bo zeskoczył na ziemię, i obchodząc dookoła stolik,
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/140
Ta strona została przepisana.
138