Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/144

Ta strona została przepisana.

— Znam dobrze całą historję pańskiej straty. Został pan cynicznie okradziony. Oddawna już istniał plan pozbawienia pana majątku...
Mina Czarnkowskiego świadczyła, że nie bierze swego gościa na serjo. Ten wszakże spokojnie mówił dalej:
— Mam przekonanie, że ten skradziony majątek można odebrać. Może pana dziwić, że ja się w to wdaję. Otóż czynię to przedewszystkiem dlatego, że intersuje mię osoba złodzieja, z którym mam pewne porachunki.
— Któż jest tym złodziejem? — zapytał Czarnkowski z ironją.
— Pan mecenas Henryk Culmer.
Czarnkowski skoczył.
— Proszę pana liczyć się ze słowami. Pan Henryk Culmer jest moim przyjacielem i mam dla niego wielki szacunek. Nie mogę pozwolić, ażeby o nim w ten sposób do mnie mówiono.
Twardowski się uśmiechnął.
— Za chwilę pan zmieni zdanie.
Czarnkowski czuł się widocznie obrażony ostatniemi słowami gościa. Zrobił ruch, jakby chciał powstać i tym sposobem zmusić Twardowskiego do opuszczenia jego pokoju, ale się zatrzymał. Widocznie wzięła górę ciekawość, co mu ten powie, a może chęć powiedzenia mu ze swojej strony czegoś, co go upokorzy. Zaczął też odrazu:
— Panu zapewne nie wiadomo, że pan Culmer odradzał mi zaangażowanie się w interes, na którym straciłem, kupił zaś mój majątek dlatego, że go musiałem sprzedać; zrobił to tylko dla wydobycia mnie z kłopotu i dał wyższą cenę od ofiarowanej mi przez innych.
Patrzył na Twardowskiego z triumfem.
— Nie wiedziałem — odrzekł Zbigniew — ale się tego domyślałem. Czy pan pozwoli, że panu przeczytam pewien dokument?
— Proszę — rzekł tamten sucho.
Twardowski sięgnął do teki, którą przyniósł ze sobą, wyjął z niej kilka kart papieru, razem spiętych, i zaczął:
— Jest to rozmowa, prowadzona parę miesięcy temu w pociągu na linji Calais — Paryż między synem pańskiego przyjaciela, Karolem Culmerem, a panem Jamesem Stuartem, który zapewne jest panu także znany. Osoba, która przypadkiem słuchała tej rozmowy, zapisała ją dosłownie, stenograficznie.
— Któż to ją zapisał?
— Tego tymczasem nie powiem. Niech pan posłucha.
Zaczął czytać swój protokół, opuszczając tylko wyrażenia, które byłyby zbyt bolesne dla miłości własnej Czarnkowskiego.
Ten, słuchając, niespokojnie się ruszał w fotelu, mienił się na twarzy, jakaś burza w jego duszy szalała.
Gdy czytanie dobiegło do końca, opanowując się z trudem, zapytał drżącym głosem:
— Proszę pana, skąd ja mogę wiedzieć, że ta rozmowa jest autentyczna?
— Ja wiem. Co zaś do pana, to może się znajdzie sposób na przekonanie pana. Czy nie ma pan czasem jakiego listu od młodego Culmera?
— Mam. Otrzymałem go przed paru dniami.
— Niech pan go wyjmie i położy przed sobą na stole.
Czarnkowski podszedł do biurka, wyjął z szuflady list i położył go przed sobą.

142