Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/146

Ta strona została przepisana.

usłyszał, że majątek będzie odebrany, już prawie nie wątpił, że to się stanie.
— Więc pan mówi — rzekł — że majątek będzie można odebrać?
— Tak, tylko pan mi musi pomóc.
— W jaki sposób?...
Twardowski zauważył strach, który przemknął po twarzy ojca Wandy. Widocznie bał się, czy nie będzie wysłany na walkę z Culmerem, dla którego respekt tkwił, jeżeli nie w jego mózgu, to w nerwach. Postanowił go więc uspokoić:
— Chcę panu oszczędzić spotkania z tym łotrem; dlatego musi pan dać plein pouvoir do działania w pańskiem imieniu adwokatowi Osieckiemu. Niech się pan ubierze, pojedziemy do niego — on już na nas czeka. Ja tymczasem spróbuję zobaczyć moją narzeczoną. A niech pan pamięta, że to, co pan usłyszał ode mnie, musi tymczasem pozostać między nami.
Widział, że Czarnkowski doznał wielkiej ulgi. Ruszył się z jakąś nową energją.
— Za kwadrans będę gotów. Niech pan idzie do pań.
W salonie czekała Wanda.
— Coś tak długo robił u tatka? Myślałam, że nigdy nie skończycie.
— Oświadczyłem m u się o twoją rękę i zostałem przyjęty.
— To chodź teraz i oświadcz się mamusi.
Wzięła go za rękę i poprowadziła.
— A na kogo tatko tak krzyczał? — pytała po drodze.
— Na mnie, że mu cię zabrałem bez jego wiedzy.
— E, głupstwa gadasz. Ty sobie ciągle drwisz ze mnie.
— Mamo, to jest mój narzeczony! — zawołała, wprowadzając go do pokoju matki.
Pani Czarnkowska uśmiechnęła się przez łzy i wyciągnęła do niego rękę, oszczędzając mu ceremonji oświadczyn.
Wkrótce zjawił się Czarnkowski i razem wyszli.
U Osieckiego Czarnkowski podpisał plenipotencję wraz z upoważnieniem do odebrania aktów jego spraw od adwokata, którego polecił mu był Culmer. Ten dawniej prowadził jego sprawy, ale się zrzekł tego, kiedy zdecydował się kupić jego majątek.
Wróciwszy do domu, Twardowski kazał się połączyć z Culmerem.
— Czego pan sobie życzy? — zapytał tamten tonem niegrzecznym.
— Chcę być u pana jutro o dziesiątej rano.
— Może pan chce, ale ja nie chcę pana widzieć — odrzekł mecenas, mając nadzieję, że Twardowski zdecydował się zaproponować pokój i że na ten wypadek lepiej przybrać rolę obrażonego, którego trzeba przebłagać.
— W takim razie spotkamy się dopiero przed kratkami sądowemi.
Pewność siebie w głosie Culmera zachwiała się.
— Sądowemi? — zapytał. — W jakiej sprawie?
— W sprawie Tugela River Gold Co. Ltd.
— W jakiej? Nie rozumiem.
— Nie będę powtarzał; powiedziałem wyraźnie. W tej sprawie nie stanie pan jako adwokat, ale jako pozwany i oskarżony, bo to będzie także sprawa karna.
— Ja z żadnemi kopalniami złota nie mam nic wspólnego.
— Sam na własną rękę nie, ale w spółce z panami: Charles Culmer, James Stuart, sir Joseph Turner...

144