Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/149

Ta strona została przepisana.

Ton ironiczny niebardzo się Culmerowi udawał. Mimo robionych przez niego wysiłków, zdenerwowanie jego było widoczne.
— Żeby nie tracić czasu na próżne spory — odrzekł Twardowski — przeczytam panu bardzo interesujący dokument.
Wyjął z teki i przeczytał m u całą rozmowę w pociągu, poprzedziwszy ją swoim komentarzem.
Culmerowi zrobiło się zimno. Zdobył się jednak jeszcze na dalsze próbowanie ironji:
— Ten utwór także świadczy o bogatej fantazji jego autora.
— A czy to także utwór fantazji?
Tu Twardowski wyjął z teki fotografję listu i, trzymając ją mocno w obu rękach przed oczyma Culmera, mówił:
— Niech pan czyta... Poznaje pan charakter pisma... Czy będzie pan próbował kwestjonować i ten dokument?...
Culmer opadł bezwładnie w fotel.
— Panie, kto pan jest?
Twardowski się uśmiechnął.
— Już trzeci raz w Warszawie słyszę to pytanie. Odpowiem to samo, co za drugim razem.
Zmienił nagle ton i, patrząc Culmerowi w oczy, wybijał mocno wyraz po wyrazie:
— Jestem synowcem Alfreda Twardowskiego i załatwiam rachunki stryja z jego “drogim przyjacielem,” panem Henrykiem Kulmerem.
Culmer był jak piorunem rażony. Po długiem milczeniu zawołał:
— Czego pan chce?... Co pan ma zamiar zrobić?
— Przedewszystkiem mam zamiar odebrać dla pana Czarnkowskiego jego majątek.
— Odebrać? Ja go kupiłem i jest moją legalną własnością.
— To nic nie szkodzi. Pan go odda.
— Jakto odda? Czy pan Czarnkowski ma pieniądze, żeby go odkupić?
— Pan go odda bez pieniędzy. Pan Czarnkowski musi wrócić do swego majątku bez straty.
Culmer wybuchnął śmiechem szyderczym, do którego zdenerwowanie domieszało coś ze śmiechu warjata.
— Jeżeli pan tego nie zrobi — rzekł spokojnie Twardowski — będziemy mieli interesujący proces, bardzo interesujący... Dziennikarze będą nam wdzięczni.
Culmer zaczął ciężko oddychać.
— Więc ja mam Czarnkowskiemu podarować całą sumę, którą mu wypłaciłem przy kupnie Zbychowa? Przecież to rabunek!
— Nie, panie, to tylko naprawienie krzywdy. Zresztą zostanie panu i pańskiemu synowi połowa tej sumy, mianowicie prowizja, wzięta przez niego od Stuarta.
— Ja tego nigdy nie zrobię!
— Zrobi pan dobrowolnie, czy nie?
Schował do teki papiery, zamknął ją i położył na krzesełku.
— Niech pan nie myśli — dodał — że dokumenty, które panu pokazałem, są jedynemi. Są tu jeszcze inne, które będą zaprodukowane przed sądem.
Tonący Culmer gotów był uchwycić się wszelkiej deski, choćby to była najcieńsza listewka.

147