zawieszonym pośrodku, i lampami, umieszczonemi po bokach, dawało wrażenie wielkiej powagi, a jednocześnie wykwintnego smaku.
Grzegorz podprowadził Twardowskiego do otomany.
— Tu pan umarł — rzekł zdławionym, niemal łkającym głosem.
Twardowski bystro nań spojrzał: w oczach siłacza znów łzy świeciły.
— Jak to było? — zapytał.
— We wtorek, koło trzeciej popołudniu pan zadzwonił na mnie. Siedział w fotelu przed kominkiem, kazał sobie trochę wcześniej przynieść lekarstwo, którego stale zażywał. Gdy wróciłem z lekarstwem, za dwie, najwyżej trzy minuty leżał na otomanie. Podszedłem do niego — już nie żył...
Po dłuższem milczeniu dodał:
— Rano tego dnia był ksiądz proboszcz. Pan się wyspowiadał, przyjął święte Sakramenta. Widać spodziewał się śmierci.
— Powiadasz, że stryj zwykle przebywał tu, w bibljotece. Cóż robił?
— Czytał książki. A najwięcej chodził. O tak, tutaj, z końca w koniec, z końca w koniec.... Z parę mil dziennie chyba wychodził. Ostatnie dwa tygodnie dużo siedział i pisał.
— Co? — zapytał żywo Twardowski.
— Nie wiem. Coś dla pana... Bo gdy skończył, włożył to wszystko w dużą kopertę, zapieczętował i powiedział: “Po mojej śmierci oddasz to panu Zbigniewowi.”
— Gdzież jest ta koperta?
— Niema jej. W wilję śmierci zastałem go, jak siedział przy kominku, koperta była rozdarta, a papiery jeden za drugim szły w ogień. Spojrzał na mnie i powiedział tylko te słowa: “Poco mu moje kłopoty, będzie miał dosyć własnych”...
Twardowski zaczął wielkiemi krokami chodzić po pokoju. Co mógł zawierać ten rękopis stryja?... Dlaczego go zniszczył?... W szukaniu odpowiedzi na te pytania nie miał nawet od czego zacząć.
Myśli jego przerwał głos Grzegorza:
— Tak samiuteńko nieboszczyk pan chodził po pokoju.
Twardowski uczuł potrzebę zostania sam na sam ze sobą.
— Ja tu posiedzę trochę — rzekł do służącego. — Zadzwonię przed pójściem spać.
— Czy mam przynieść herbatę?
Twardowski spojrzał na zagarek — było pół do dziewiątej.
— Koło dziesiątej — rzekł. — A gdzie Piorun?
— Zjadł kolację i hula teraz z psami po ogrodzie.
— To macie więcej psów?
— Jest wyżeł do polowania i cztery duże, bardzo złe psy do pilnowania domu w nocy. Chodzą z nocnym stróżem po ogrodzie.
Zauważywszy zdziwienie nowego pana, dodał:
— Okolica tu spokojna. Ale obawiamy się gości z dalszych stron.
Twardowski zaliczył sobie w myśli tę ostrożność do szeregu zagadek domu i zapytał tylko:
— To i Piorun pozostaje na noc w ogrodzie?
— O, nie! Dotychczas było tak, że koło dziewiątej wracał do domu i przychodził do pana do bibljoteki. Potem szedł za panem na górę i nocował przy jego pokoju. Teraz, jak pan każe.
— Niech i teraz tak będzie.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/15
Ta strona została przepisana.
13