Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/153

Ta strona została przepisana.

W telefonie odezwał się głos Wandy.
— Jak się ma ojciec? — zapytał.
— Nieźle, udaje tylko chorego. Czemu o to pytasz?
— Czyście wzywali doktora?
— Ależ nie. Mówię ci, że tatko zdrów i śpi już od dwóch godzin. Powiedz mi, co znaczą te pytania?
— Wiem, że nie mają sensu. Byłem trochę niespokojny. A ty, dziecko, dlaczego jeszcze nie śpisz?
— Nie chce mi się. Jestem także trochę niespokojna.
— Z jakiego powodu?
— O ciebie. Wiem, że i to nie ma sensu, ale sensowność to rzecz twoja, a nie moja. Ja się rządzę babskiemi przeczuciami. I dlatego proszę, pilnuj się, mój najdroższy.
Wymienili jeszcze parę zdań i powiedzieli sobie dobranoc.
Grzegorz wychylił się z sąsiedniego, ciemnego pokoju.
— Cóż, proszę pana, nie miałem racji, że oni będą czegoś próbowali? Tych dwóch już niema na ulicy. Widać przygotowują się do spotkama z panem...
Twardowski nie mógł zaprzeczyć.
— Trzeba iść spać — rzekł.
— Może pan spać spokojnie. Ja spać nie będę. Usiądę sobie z Piorunem tu w gabinecie, będę wyglądał na ulicę, a Piorun będzie słuchał, czy nie dobiera się kto do drzwi frontowych. Od kuchni pilnuje Marek.
Twardowski się zaśmiał.
— Strzeżecie mnie, jak Mussoliniego.
— Lepiej być za ostrożnym, niż niedbałym.
Spał mocno do rana. Obudziwszy się, zadzwonił. Zjawił się Michał i zawiadomił go, że Grzegorz i szofer poszli spać o pół do siódmej i kazali się obudzić, gdy będą potrzebni, lub gdyby pan miał z domu wychodzić.
Wykąpał się, ubrał, zjadł śniadanie i zabrał się do pracy.
O jedenastej zjawił się Grzegorz.
— Widać — długo w jakimś punkcie czekali na pana, myślę, ze domu państwa Czarnkowskich, bo na naszej ulicy pokazali się dopiero po pół do trzeciej. Zrobiliśmy im kawał. Myślałem, ze spróbują dobrać się do naszego mieszkania, ale się nie odważyli. To tchórze...
Od Culmera nie było wiadomości.
Wreszcie o pół do dwunastej rozległ się dzwonek telefonu. Twardowski usłyszał głos mecenasa:
— Chcę się z panem widzieć. Czy może pan do mnie przyjechać?
— Nie. Czekam pana u siebie — odpowiedział sucho Twardowski.
— Przed dwunastą będę.
Twardowski Grzegorzowi dał instrukcję, żeby się nie pokazywał. Musiał mu wszakże pozwolić na przebywanie w sąsiednim pokoju
Culmer przyszedł. Targował się jeszcze. Próbował zmiękczyć Twardowskiego swem ciężkiem położeniem. Ten wszakże był nieczuły jak kamień. Wreszcie wyjął zegarek i oświadczył mecenasowi, ze ma jeszcze tylko pięć minut czasu.
Culmer zerwał się.
— A więc niech tak będzie, weźcie sobie ten majątek. Udławicie się nim!
— A to dlaczego?
— Na Zbychowie przy jego obdłużeniu może się utrzymać tylko ten, kto

151