ma pieniądze. Czarnkowski z niego prędko wyleci. Ja go nie będę miał, ale i wy nie będziecie mieli.
— Tu się pan myli. Spłacę długi Czarnkowskiego i sam wejdę na hipotekę.
Culmer stał jak piorunem rażony.
— Pan?
— Ja. Spadek po stryju, który prócz Turowa wynosi 6 miljonów, pozwoli mi na to.
— Dlaczego pan kłamał? — zawołał mecenas szczerze oburzony.
— Niech pan się przyzwoicie wyraża. Czy pan zasługuje na to, żeby panu prawdę mówić?... Zresztą, mniejsza o to. Wobec pańskiej zgody stawi się pan dla podpisania aktu u rejenta Konińskiego. Drugą stronę będzie reprezentował mecenas Osiecki, który ma na to pełnomocnictwo.
— Ja się osobiście nie stawię: przyślę także pełnomocnika.
— Wszystko jedno. Jest pan prawnikiem i nie mam potrzeby pana informować, co ma pan zrobić, żeby wszystko było należycie załatwione. Tylko proszę nie liczyć na żadną zwłokę. Ma pan czas dziś wszystko przygotować. Jutro punkt dwunasta w południe akt ma być podpisany. Uprzedzam pana, że skargę przeciw panu mam gotową i wniosę ją do sądu jutro przed pierwszą, jeżeli nie otrzymam zawiadomienia o podpisaniu aktu.
Culmer milcząc powstał.
Twardowski go zatrzymał gestem ręki.
— Jeszcze jedno — rzekł. — Nie chcę, żeby było między nami nieporozumienie. Podpisanie tego aktu załatwi sprawę pana Czarnkowskiego, którą będę uważał za skończoną. Ale sprawa między nami, panie Kulmer, pozostaje niezałatwiona. Walkę z panem i pańską bandą doprowadzę do końca.
— Zobaczymy! — wykrztusił chrapliwym głosem mecenas.
Po wyjściu Culmera Twardowski zawołał Grzegorza.
— Jutro o dwunastej — akt będzie podpisany.
— O, to źle! — zawołał służący.
— Dlaczego?
— Mają jeszcze dwadzieścia cztery godziny czasu.
— Tyle zrobią, co dotychczas.
— Jeżeli będziemy się dobrze pilnowali.
Popołudniu zadzwoniła Wanda.
— A dziś nie przyjdziesz do nas?
— Przyjdę jutro, bo już będę miał z czem przyjść.
— A dziś co będziesz robił?
— Będę siedział w domu.
— To ja się zapraszam do ciebie na obiad. Jeżeli cię dziś nie zobaczę, będę bardzo niespokojna. Nie rozumiem, co się ze mną dzieje...
Jeżeli Grzegorz ma słuszność, że dom jego jest strzeżony, to nie można dziś w nim przyjmować Wandy. Trzeba jednak z nią się zobaczyć.
— Dziś kochanie, mój dom nie jest odpowiedniem miejscem dla ciebie. Wobec tego wolę ja się zaprosić do was na obiad, jeżeli mię przyjmiecie.
— Brawo! zapraszam cię w imieniu mamusi i tatka. Przyjdź wcześniej — będę na ciebie czekała.
Grzegorzowi nie podobał się ten obiad u państwa Czarnkowskich. Według niego pan nie powinien, wychodzić z domu, dopóki Culmer aktu nie podpisze.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/154
Ta strona została przepisana.
152