Widząc jednak, iż rzecz jest postanowiona, zapowiedział, że będzie panu towarzyszył.
Gdy automobil zajechał przed dom Czarnkowskich, Grzegorz wyskoczył pierwszy, rozejrzał się wokoło, poczem panu drzwiczki otworzył. Twardowski chciał ich odprawiać z tem, żeby przyjechali po niego o dziesiątej, ale Grzegorz zaoponował.
— Będziemy czekali. Może się coś zdarzyć, że pan będzie chciał wyjść wcześniej. Lepiej, żeby pan miał nas pod ręką każdej chwili.
W przedpokoju służący mu powiedział, że panienka czeka u siebie.
Gdy wszedł, rzuciła mu się na szyję, witając go z taką radością, jakby się wieki nie widzieli. Była dziwnie nerwowa — trochę przybladła.
— Muszę widzieć ciebie — mówiła szybko — żeby być spokojną. Nic nie wiem, nic nie słyszę, a jednak mam poczucie, że w powietrzu wisi jakieś niebezpieczeństwo dla ciebie. Do głowy mojej jakby przychodziły jakieś nieme depesze, które mnie przerażają. Powiesz, że to głupstwo, ale co ja poradzę?...
Tuliła się do niego, jakby chcąc z niego zaczerpnąć siły. Czuł lekkie drżenie jej ciała.
— Uspokój się, kochanie, nic mi nie grozi. Wszystko idzie jaknajlepiej.
— A dlaczegoś wczoraj telefonował ni stąd, ni zowąd o zdrowie tatka?
— Ktoś mi powiedział, że jest chory.
— Kto?
— Nie wiem kto. Mówił przez telefon.
— To dziwne...
Popatrzyła mu w oczy, jakby chcąc dowiedzieć się, czego nie dopowiedział.
— Nam tu także dokuczają telefonami. Nieznajomym tatko już kazał nie odpowiadać...
— To wszystko wkrótce się skończy.
— Przed chwilą telefonowała do mnie ta Brzozowska.
Twardowski się zaciekawił.
— Zamówiła się o jakąś książkę, której jakoby chciała ode mnie pożyczyć. Ale zaraz zaczęła mówić o tobie. Pytała, czy to prawda, że przestaliśmy cię przyjmować. Oburzyła mię. Powiedziałam jej, że dziś będziesz u nas na obiedzie. Może ja źle zrobiłam?
— Coż może być w tem złego? Przeciwnie, dziękuję ci, żeś to powiedziała.
W duchu sobie jednak mówił, że to pewnie był wywiad mecenasa.
Obiad odbył się w atmosferze dość napiętej. Pomimo iż Twardowski zawiadomił pana domu, że jutro o dwunastej ma zostać spowrotem właścicielem Zbychowa, towarzystwo jakoś nie mogło się wypogodzić. Niepokój Wandy widocznie udzielał się jej rodzicom, Pani parę razy powtórzyła mu, żeby się strzegł nieprzyjaciół. Czarnkowski zaś siedział, jak podsądny, niepewny wyroku, który ma zapaść za chwilę.
Twardowski pożegnał się przed dziesiątą, obiecując się nazajutrz na śniadanie.
— Wszystko spokojnie, nic podejrzanego — zaraportował Grzegorz panu, wsiadającemu do automobilu.
Ruszyli spowrotem do domu.
Przed domem również Grzegorz nic nie zauważył. Brama była jeszcze otwarta; służący towarzyszył panu na górę.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/155
Ta strona została przepisana.
153