— Pamiętasz tę naszą rozmowę, tę chwilę, kiedyśmy się wzięli za ręce i w milczeniu patrzyli sobie w oczy?...
Dziewczyna się zarumieniła i potwierdziła tylko skinieniem głowy.
— Wyrwałaś swe ręce z moich...
— Jakiś lęk mię ogarnął.
— A ja natychmiast wyszedłem.
— Tak.
— A wiesz dlaczego?... Bo w tobie odezwał się wstyd kobiety, a we mnie honor mężczyzny — dwie wielkie instytucje naszej cywilizacji. W chwilę potem powiedziałem sobie: Ta kobieta musi być moją żoną.
Zapanowało milczenie. Przerwała je Wanda:
— Teraz już wiem wszystko, czego dziś chciałam się od ciebie dowiedzieć. Idź już, mój najdroższy. A ja będę myślała o tem wszystkiem, coś mi powiedział.
Pożegnała go krótkim, jakby małżeńskim pocałunkiem.
Mecenas Culmer miał na obiedzie córkę i syna, który przed tygodniem przyjechał z Anglji. Obiad odbywał się w atmosferze grobowej, Jakób po zetknięciu z bronzowym sfinksem chodził z obandażowaną głową, uważał się za inwalidę i nie usługiwał. Do stołu podawała pokojówka, a przy niej można było mówić tylko o rzeczach obojętnych. Że zaś do rzeczy obojętnych nikt z trojga nie miał serca, więc prawie przez cały czas panowało przy stole ponure milczenie.
Dopiero gdy pokojówka podała im czarną kawę w gabinecie pana domu i odeszła, Culmer zwrócił się z sarkazmem do córki.
— Będziesz miała teraz brylanty... Podziękuj temu idjocie, który po wagonach głośno krzyczy o swoich interesach.
Charles uważał za stosowne zrobić obrażoną minę.
— Kto mógł wiedzieć, że ten łajdak rozumie po polsku! On wcale na to nie wyglądał.
— Tak... Co to obchodzi kogo, czy wyglądał, czy nie wyglądał... Tylko niepoczytalny głupiec głośno o takich rzeczach mówi. Z ciebie nigdy nie będzie człowiek do poważnych interesów. Ty zawsze będziesz zwyczajny łobuz.
Charles tak się obraził, że zamilkł.
— No, jakże będzie z temi pieniędzmi? — zapytał Culmer.
— Z jakiemi pieniędzmi? — zapytał Charles z flegmą angielską.
— Co ty udajesz, że nie wiesz, o co chodzi! Musisz mi oddać tę prowizję, którą wziąłeś od Stuarta. To są moje pieniądze i ja je teraz mieć muszę.
— Ja teraz nic dać nie mogę. Przecie nie będę siedział w tej głupiej Polsce. Wyjadę zaraz w tych dniach. Muszę zacząć jakiś większy interes i będę potrzebował pieniędzy.
— Gdzie interes? W Anglji?...
— Nie, tam tymczasem nie można. W Ameryce.
— Tam cię nie wpuszczą.
— Czy ja jestem polski chłop, żeby mnie nie wpuścili?... Za trzy tygodnie będziesz miał ode mnie list z New-Yorku.
— Słuchaj, Karol — wtrąciła się pani Brzozowska — ty nie możesz