pomoże. Ma się rozumieć, część energji trzeba będzie oddać praktycznemu życiu.
— Bardzo słusznie. Ja to samo robię i udział w praktycznem życiu bierze u mnie coraz więcej przewagę nad pracą naukową.
— Chyba brał zawsze — zauważył znacząco Twardowski.
— Pamięta pan naszą długą rozmowę w Paryżu, nieprawda? Chciałbym teraz ją z panem kontynuować...
— W celu?
— To się okaże z rozmowy, jeżeli pan sobie jej życzy.
— Ależ owszem.
Twardowski spodziewał się jeszcze czegoś dowiedzieć.
— Pan domyślił się — mówił powoli profesor — że się bardzo interesuję pewną organizacją.
— Naturalnie.
— Otóż ta organizacja miewa poważne trudności. Rzadko, raz na dziesiątki lat, ale zdarza się czasami, że się popełni błąd i wpuści w jej szeregi człowieka, który nie dorasta moralnie do wymaganego poziomu...
Profesor przerwał i widocznie czekał jakiejś uwagi od słuchacza. Ten wszakże milczał.
— Taki właśnie wypadek zdarzył się tu, w Warszawie. Wielki kłopot sprawił mi niejaki Henryk Culmer... Pan go zna?
— Miałem sposobność z nim się zetknąć.
— Ostrzegam pana. To człowiek bardzo zdolny, ale okazał się bardzo nieuczciwym.
Twardowski śmiał się w duchu z tego przyjacielskiego ostrzeżenia.
— To jest tragedja — ciągnął profesor. — Jużeśmy z nim zerwali. Mamy tu wielu poważnych ludzi, którzy zasługują na to, ażeby na ich czele stała osobistość nietylko nieskazitelna, ale bardzo wybitna. Niestety, niema nikogo, ktoby się na to wielkie stanowisko nadawał, ktoby umiał korzystać należycie z posiadanej władzy...
Twardowski ciągle milczał. Profesor po krótkiem wahaniu znów zaczął:
— Myślałem sobie, że gdybyśmy mieli tak wybitnego i tak europejskiego człowieka, jak pan, w krótkim stosunkowo czasie moglibyśmy pana na to stanowisko wysunąć...
Zapanowało kłopotliwe milczenie. Wreszcie przerwał je Twardowski:
— Przecenia pan moje zdolności. Wątpię też, żebym kiedykolwiek mógł rozwinąć w sobie ambicje w tym kierunku.
— Dlaczego? — zapytał gorąco profesor.
— Jestem indywidualistą i cenię nade wszystko swoją wolność.
— Cóż człowiek znaczy sam? do czego dojść może? co może zdziałać?...
Wywiązała się dyskusja, w której Twardowski robił wszelkie wysiłki żeby zachować zimną krew i spokój, a także nie okazać, że wie za wiele.
Wreszcie profesor się rozgorączkował i rzekł:
— Pan jest bardzo nierozsądny.
— Culmer był rozsądniejszy — Twardowski się uśmiechnął.
— Culmer był najnierozsądniejszym człowiekiem w świecie!
— A ja myślałem, że mu brakowało tylko uczciwości.
Ironja w tonie Twardowskiego zirytowała profesora.
— Mniejsza o Culmera, on już dla nas nie istnieje. Mowa o panu. Czy pan wie, że bywają sytuacje, kiedy można wszystko wygrać, albo wszystko przegrać? Obawiam się, że pan się obecnie w takiej znajduje.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/171
Ta strona została przepisana.
169