Jakób bez wahania usiadł. Przez chwilę milczeli. Wreszcie profesor odezwał się:
— Ja myślę, że on już jest skończony.
— Bez żadnej wątpliwości. Narobił za wiele szkody.
— Kiedyż to się zaczęło?
— Właściwie zaczęło się już przed wojną. Wtedy już nie umiał sobie poradzić z tym zdrajcą Twardowskim. Zanadto wierzył w siebie. Zwracałem na to uwagę, ale myślałem, że to jeden błąd, który się nie powtórzy. Szkoda go było, bo to człowiek zdolny i umiał sobie wyrobić silną pozycję. Teraz się to powtórzyło z drugim Twardowskim. Ten jest dużo niebezpieczniejszy, i to sprawa gorsza. Wywołał ją sam Culmer przez to, że zbyt był pewny siebie. Największem nieszczęściem jego jest słabość do syna, tego gałgana, który jest przyczyną całego skandalu londyńskiego.
Widoczne było, że Jakób jest nietylko służącym i pomocnikiem Culmera, ale i kontrolerem jego postępowania z ramienia władzy wyższej.
Na rozkaz profesora opowiedział szczegóły wszystkich spraw, które Culmera postawiły w położenie bez wyjścia. Gdy skończył, profesor milczał chwilę, a potem rzekł:
— Jedno jest tylko rozwiązanie: Culmer musi zniknąć.
— Dotychczas nie myśli o ucieczce: tyle nici wiąże go z Warszawą...
— Nie może być mowy o tem. Ucieczka człowieka tak znacznego — to nowy, wielki skandal. Tu trzeba możliwie zamknąć usta gawiedzi. On musi zniknąć w inny sposób. Tylko czy on się na to zdobędzie?...
— On bardzo kocha życie...
— Zobaczymy. Proszę przyjść do mnie jutro rano o tej samej porze.
Jakób wyszedł i taksówką wrócił do domu.
Culmer go nie pytał, poco wychodził na miasto. Czekał, czy Jakób sam czego nie powie, ale jego służący i powiernik tak się zachowywał, jak obcy sublokator w jego mieszkaniu. Robił swoje, starając się jaknajmniej zważać na obecność pana. Zdenerwowanie Culmera dochodziło do granic, poza któremi pozostaje już tylko szaleństwo.
Czekał popołudniowej wizyty, jak tchórz oczekuje pojedynku, z przekonaniem, że skończy się dla niego fatalnie. Patrzył co chwila na zegarek...
Punkt o piątej rozległ się dzwonek.
Gość wszedł z miną surową. Dla Culmera twarz jego była odbiciem zimnego okrucieństwa.
Podał rękę gospodarzowi bez słowa powitania, usiadł w fotelu i rzekł po niemiecku:
— Nie myślałem, że spotkamy się w okolicznościach tak smutnych.
— Dla mnie tragicznych — odrzekł Culmer z emfazą.
— Nietylko dla pana.
Culmer zaczął szeroko mówić o przyczynach tego, co się stało, wskazując je stale poza sobą.
Profesor mu przerwał:
— Nie ma pan potrzeby opowiadania mi o tem, co się stało. Ja wszystko wiem, jestem dokładnie poinformowany. Chciałbym tylko mieć ścisłe zeznanie w sprawie Tugela River z pańskiej strony.
To było dla Culmera najcięższe. Wiedział wszakże, iż nic utaić się nie da. Bijąc się tedy w piersi, przyznał się do wszystkiego.
— Pan wie — rzekł gość zimno — że my staramy się nie krępować swoich
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/175
Ta strona została przepisana.
173