Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/176

Ta strona została przepisana.

ludzi w interesach; owszem, pomagamy im. Ale żądamy rozumu i taktu. Skandale są niedopuszczalne.
Culmer zaczął przytaczać okoliczności łagodzące, a gdy widział, że to nie sprawia wrażenia, powoływać się na swoje zasługi.
— Wiem, wiem, wiem — mruczał gość. — Wszystko pan przekreślił. Dziś jest pan niemożliwy.
— Tak — rzekł zrozpaczony mecenas — położenie jest prawie bez wyjścia...
— Wyjście zawsze jest — rzekł gość twardo.
— Jakie?...
— Gdy nie można wyjść z położenia, to się wychodzi z życia.
Culmer odrzucił się wtył i blady patrzył w gościa szklanemi oczyma.
— Ja... mam?...
— Tak — rzekł spokojnie profesor, nie dając mu dokończyć.
— Ja tego nie mogę zrobić!
Oldenhuis wzruszył ramionami. Czekał chwilę i powstał.
— Pewne stanowiska obowiązują — rzekł sucho. — Radzę się zastanowić... Współczuję panu, ale to jest jedyne wyjście. Pozostaje już tylko...
— Co? — wykrztusił Culmer chrapliwym głosem. — Co zrobicie?
— Wolę tego nie mówić. Żegnam pana.
Z temi słowy profesor Paloma Oldenhuis opuścił mieszkanie mecensa Culmera. Ten pozostał w fotelu, sparaliżowany trwogą. Chciał powstać, zatrzymać odchodzącego, ale nogi i ręce odmówiły mu posłuszeństwa.
Miotał się wewnętrznie jak w agonji. Później przyszło przytępienie i apatja.
Obiadu tego wieczora nie jadł, kazał sobie podać tylko czarną kawę i koniak. Wypił dużo obu płynów i to go postawiło nieco na nogi. Zaczął myśleć nad innem wyjściem. Zlikwidować interesy i wyjechać gdzieś daleko?... Ale dokąd?... Do Ameryki? Tam nie można; tam ich jest za wielu... Może do Włoch?... Tam teraz chyba najbezpieczniej. Rzecz zaczęła mu się przedstawiać prawie realnie...
Zdecydował się iść spać. Jutro spokojnie trzeba wszystko przemyśleć.
Wszedł do sypialni i odkręcił światło. Zadrżał...
Na stoliku, przy łóżku ujrzał swój nieużywany browning, który tam nigdy nie leżał.
Zbliżył się powoli, jakby do węża jadowitego. Broń była świeżo wyczyszczona, przygotowana do użycia. Patrzył na nią zdrętwiały... To Jakób mu tak ułatwia powzięcie postanowienia... Nagłym ruchem chwycił broń, wrócił do gabinetu, wyciągnął szufladę, wrzucił w nią automatyk i zamknął na klucz.
— Nie doczekacie się tego! — zazgrzytał.
Nazajutrz Jakób znów siedział u profesora Oldenhuisa.
— Byłem pewny — mówił — że on się na to nie odważy.
— W takim razie trzeba skończyć z nim na innej drodze.
W głosie profesora brzmiał wyrok nieodwołalny.
Jakób tonem sokojnym, jakby mówił o najzwyklejszej w świecie rzeczy, odpowiedział:
— Myślałem o tem przed przyjściem tutaj.
— Trzeba to zrobić tak, żeby nie było skandalu.
— Możeby się udało zrobić tak, że skandal byłby, ale nie dla nas.

174