Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/180

Ta strona została przepisana.

Twardowski przez cały czas porównywał ten okazały pogrzeb z bezdennie smutnym w swem ubóstwie obrzędem, odprawionym wśród nocy zimowej przez księdza Rybarzewskiego.
Podczas pogrzebu pani Czarnkowska trzymała się mężnie, ani na chwilę nie opuściły jej siły. Niemniej dobrze trzymała się przy śniadaniu, na które zaproszono kilkadziesiąt osób. Tylko ból, wypisany na twarzy Wandy, i takt zebranych sprawił, że nie wykoleiło się ono w ucztę zaręczynową. Gdy goście się rozjechali, gdy Twardowski, odprowadziwszy ostatniego do samochodu, wrócił do pań, siedzących w małym saloniku, zastał Wandę w ramionach matki i ujrzał łzy na twarzach obu kobiet.
Pani Czarnkowska otrząsnęła się.
— No, dziecinko rzekła — idź, gotuj się do drogi. I my pojedziemy.
— Dokąd? — spytała dziewczyna.
— Do Turowa.
Wanda zdziwiła się, że to następuje tak rychło, ale spojrzała na Twardowskiego i szybko wyszła wykonać rozkaz.
Jej przybrana matka odetchnęła z ulgą i rzekła do Twardowskiego:
— Ostatnie obowiązki pani Czarnkowskiej spełnione. Już ten dom nie jest moim domem.
Uprzejmy a nieinteligentny narzeczony panny Czarnkowskiej byłby ją upewnił, że zawsze jej domem będzie. Twardowski wszakże zrozumiał myśl nieszczęśliwej kobiety i nic nie odpowiedział.
Poszedł do swego pokoju przebrać się. Kazał przysłać sobie Marka. Szofer już był uprzedzony i gotów do drogi. Z mapą w ręku obliczył, że bocznemi drogami, niezawodnie bardzo lichemi, można się będzie dostać do Turowa w ciągu trzech godzin.
Twardowski, zeszedłszy nadół, zastał przed domem oba automobile. Wszystkie rzeczy były złożone w wielkim, otwartym samochodzie Czarnkowskich, do którego styłu były przymocowane dwa duże kufry. Siedziała w nim pokojówka.
Za chwilę zeszły panie.
— Pan nas zabierze do siebie — rzekła pani Czarnkowska — a Antosia pojedzie za nami.
Widać było, że wszystko do końca obmyśliła i przygotowała.
Już mieli wsiadać, gdy do przedpokoju wszedł administrator Zbychowa, którego Twardowski przedtem był poznał.
— Pani była łaskawa mię wezwać — rzekł do pani Czarnkowskiej.
— Tak. Chciałam panu podziękować za pańskie trudy w tej smutnej chwili i pożegnać się z panem — mówiła to tak, jakby opuszczała Zbychów na zawsze. — Pan wie, że pan Twardowski jest przyszłym mężem mej córki. Otóż on tu teraz rządzi: jemu pan będzie łaskaw składać sprawozdania i do niego się zwracać po zarządzenia.
Twardowski był zaskoczony; nie myślał jeszcze o tych nowych obowiązkach, które musiały nań spaść z konieczności. Nie okazał tego jednak. Wyciągnął rękę do administratora ze słowami:
— Zobaczymy się wkrótce.
Jechali dłuższy czas w milczeniu. Każde z nich pogrążyło się w swych myślach. Najbardziej skupioną była pani Czarnkowska: brwi jej ściągnęły się, oczy patrzyły wdal nieskończoną, a zaciśnięte usta świadczyły o powzięciu jakichś decyzyj nieodwołalnych.

178