Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/184

Ta strona została przepisana.

to powiedziałam, a ona nie zaprzeczyła. Tego tylko nie wiem, dlaczego, kochając twego stryja, była żoną mego tatka. Jej o to pytać nie mogłam, więc ty mi musisz powiedzieć.
Widział, że niema wyjścia. Zresztą, jeżeli dziewczyna wiedziała tyle, lepiej było, żeby wiedziała wszystko. Opowiedział jej więc całą historję w postaci jaknajmniej drastycznej.
Dziewczyna słuchała chciwie, wkońcu zaś rzekła:
— Więc ona aż do spotkania się z tobą żyła w przekonaniu, że ukochany przez nią człowiek był dotknięty obłędem?...
— Tak.
— I dopiero od ciebie dowiedziała się, że to jest kłamstwo? że wszystko zmyślił Culmer?... Boże, jakie to okropne!
Zamilkła. Otwarła szeroko oczy; na twarzy jej malowało się przerażenie.
— Gdybym ja uwierzyła temu, co o tobie mówiono...
Rzuciła mu się na szyję.
— Nie! nie! jabym nigdy nie uwierzyła! Nigdy!...
Tuliła się do niego cała drżąca. Bezskutecznie usiłował uspokoić ją pocałunkami.
— Ja od ciebie nie uciekłam... i nie pójdę od ciebie nigdy... choćbyś był najgorszy dla mnie. Ale ty?...
— Nie wierzysz we mnie?...
— Ja? w ciebie?... Niema nic na świecie, coby mogło moją wiarę zachwiać. Ale... ale jeżeli ciebie stracę? Ja już nie będę mogła żyć!
— Dlaczegóż masz mię stracić?
— Ja wiem, że to nie ma sensu, ale znów się boję o ciebie...
— Bądź spokojna, kochanie — mnie już nic nie grozi.
Drzwi się uchyliły, i wpadł Piorun.
Z oznakami szalonej radości rzucił się ku panu i z widoczną rozkoszą przyjmował jego pieszczoty. Twardowski wskazał m u Wandę.
— Przywitaj swoją panią. Rozumiesz, to twoja pani.
Pies zwrócił się do niej i położył łeb na jej kolanach. Twarz dziewczyny rozjaśniła się.
Wzięła łeb Pioruna w swe ręce, przytuliła do twarzy i pocałowała.
— Co ty robisz, Wandeczko? — zawołał Twardowski.
— To za ten gramofon — odpowiedziała. — Gdyby nie on... Boże, ja o tem myśleć nie mogę!...
— Nie trzeba myśleć o tem — rzekł Twardowski. — Nie trzeba, kochanie. Wiele strasznych rzeczy mogłoby nas spotkać, gdyby.. gdyby nie to, że nas nie spotkały. Trzeba iść przez życie i walczyć z wiarą w zwycięstwo, a zwycięstwo przyjdzie. Ja nie jestem z tych, którzy są bici... Mam pewność, że prędzej czy później zwyciężę.
Wpatrzyła się w niego: widział w jej oczach, że pod wpływem słów jego i w nią wiara wstępuje. Twarz jej zaczęła się rozjaśniać.
— Wiesz, mamusia, gdy się dowiedziała, że mam być twoją żoną, powiedziała: “Będziesz szczęśliwa za siebie i za mnie.”
Odprowadził ją do drzwi jej pokoju, i żegnając się z nią, spostrzegł, że u pani Czarnkowskiej jeszcze się świeci...

182