Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/189

Ta strona została przepisana.

— Bo życie jest mniej trzeźwe, niż wam się zdaje.
Ksiądz wytrzeszczył oczy. Od początku uważał Twardowskiego za najtrzeźwiejszego człowieka na świecie.
Gospodarz napełnił wypróżnione kieliszki i zadzwonił na Antoniego. Kazał podać kawę w bibljotece i przynieść nową butelkę wina.
Niech ksiądz patrzy na doktora — mówił. — Męczy go pytanie, dlaczego moja narzeczona spać nie może, i na trzeźwo, nie umie znaleźć odpowiedzi. Ale możeby ją znalazł, gdyby wypił trochę...
— Alkohol tylko osłabia zdolność myślenia — zaoponował doktór.
— Niezawsze, nie o wszystkiem... Ale wy nic nie pijecie...
Znów zmusił ich do wysuszenia kieliszków i znów ponalewał.
Ksiądz mu się przypatrywał z rosnącem zdziwieniem.
— Pnni Czarnkowska — rzekł Twardowski — chce już tu pozostać. Powiedziała żartem, że jeżeli będę chciał jej się pozbyć, to zostanie babą przy tutejszym kościele.
Ksiądz smutnie się uśmiechnął.
— Biedna kobieta — rzekł pocichu.
I dodał głośno:
— Dlaczegóżby pan chciał jej się pozbyć?
— Jej nie... — mówił powoli Twardowski. — Ale gdyby nie wzgląd na nią, narzeczoną moją wywiózłbym dzisiaj.
I ksiądz i doktór szeroko otworzyli oczy. Twardowski mówił dalej:
— Ona tu nigdy spokojnie spać nie będzie. To dom niepokoju i rozpaczy. Jest zbyt wrażliwa i nie umie się przeciw niemu bronić...
Antoni zawiadomił, że kawa podana.
— Chodźmy do bibljoteki — rzekł gospodarz i poprowadził gości.
Przed kominkiem, w którym ognia nie było, stała na stoliku kawa i butelka wina.
— Za wiele światła — rzekł Twardowski.
Poprzykręcał elektryczność, zostawiając tylko jedną lampę nad kominkiem. Oświetlała ona ich stolik, zostawiając resztę sali w mroku. Nalał kieliszki i swój podniósł wgórę.
— Wypijcie ze mną zdrowie mej narzeczonej. Zapewniam was, że ona na to zasługuje i że tego jej potrzeba w tej chwili.
Wypili do dna i usiedli dokoła stolika.
— Jak wiecie — mówił dalej — w tym pokoju biedny mój stryj ciągle przebywał przez ostatnie dziesięć lat swego życia. Chodził po nim, jak więzień po celi, miotany niepokojem i rozpaczą, chodził wielkiemi krokami tam i spowrotem, tam i spowrotem...
Ksiądz i doktór zasępili się. Odżyły w nich smutne wspomnienia.
— Pijcie! — zawołał gospodarz — to jego wino. Gromadził je dla przyjaciół, którzy pić mogą i umieją... On was obu kochał i cieszyłby, się, widząc was tu razem...
Posłusznie pili w milczeniu, a on ciągle dolewał.
Antoni uchylił drzwi, wpuścił Pioruna i sam zniknął. Pies, jakby szanując milczenie obecnych, ułożył się spokojnie u nóg pana. W bibljotece zaległa cisza... Nie dochodził do niej najmniejszy szmer ani zwewnątrz domu, ani ze świata...
Nagle przerwały ciszę wypowiedziane półgłosem słowa doktora:
— Ktoś jest w tym pokoju...
— Prócz nas niema nikogo — odparł Twardowski.