nieszczęśliwym wygnańcem, skazanym na wygnanie przez stryja. Zamknął się w sobie, zatracił dziecięcą wesołość, stał się nad wiek poważnym i nawet oschłym. Natomiast rozwijał się umysłowo bardzo szybko, uczył się pilnie, zadziwiając nauczycieli swemi postępami, a jednocześnie fizycznie mężniał w doskonałych warunkach, które dawało mu życie w pensjonacie. Największą przyjemność sprawiały mu wycieczki szkolne w góry. Rozmiłował się w nich ogromnie; podczas wakacyj chodził we dwójkę z guwernerem, a potem pozwalano mu chodzić samemu ze zwykłym przewodnikiem, co lubił najwięcej.
Stryja nie widywał i listów od niego nie otrzymywał. Tylko od czasu do czasu dyrektor mu mówił, że miał list od stryja, który pytał o jego zdrowie i postępy.
Po trzech latach nareszcie przyjechał stryj — na zakończenie roku szkolnego. Zastał chłopaka szesnastoletniego, dobrze wyrośniętego, silnego, nad wiek poważnego, którego dyrektor przedstawił mu jako najlepszego ucznia w całej szkole. Brakowało mu dwóch lat do matury. Stryj go zabrał ze sobą na całe wakacje, które spędzili w Szwajcarji i północnych Włoszech, głównie nad jeziorami. Zobaczył kawałek nowego świata. Stryj był jakiś inny, nie taki, jak go poprzednio widział i jak go sobie przedstawiał. Był bardzo przyjacielski, rozpytywał go troskliwie o jego życie, o jego myśli i zamiary na przyszłość. Powiedział, że chce pójść w ślady ojca i zostać lekarzem. Stryj był z niego bardzo zadowolony, ale zaniepokoiło go to, że chłopak już zapomniał trochę mówić po polsku, że dla ściślejszego wyrażenia swej myśli często posiłkuje się francuszczyzną, że o Polsce wie bardzo mało, że choć szkoła go wykształciła po katolicku, religijność jego jest zbyt sucha, formalna.
Skończyło się na tem, że stryj postanowił od wakacyj zmienić szkołę. Umieścił go we Fryburgu, we francuskiem liceum katolickiem, a nadto znalazł tam na uniwersytecie młodego księdza Polaka, z którym zrobił umowę, że będzie spędzał z chłopcem po parę godzin dziennie, ucząc go języka ojczystego, rzeczy polskich, religji po polsku i pomagając mu w znalezieniu polskiej lektury.
Wybór okazał się dobry. Chłopak się z księdzem zaprzyjaźnił, uczył się od niego dużo. Ksiądz był inteligentny i wykształcony, a że również kochał góry, więc korzystali z każdej wolnej chwili na wspólne wycieczki.
Teraz już widywał stryja dość często. W podróżach swoich zagranicę wpadał on mniejwięcej co pół roku na dzień, dwa do Fryburga. Spędzał godziny całe na rozmowach z synowcem i jego przyjacielem księdzem. Te spotkania zbliżały chłopaka ze stryjem, nie wystarczały wszakże, żeby się do niego przywiązał.
Gdy zdał maturę, stryj przyjechał i zapytał go, czy nie zmienił swych zamiarów. Zbigniew wszakże trwał w postanowieniu oddania się medycynie. Uradzono tedy, że wstąpi na uniwersytet w Bernie. Stryj mu otworzył aż nadto wystarczający kredyt w jednym z banków berneńskich i chłopak zaczął samodzielne życie studenta.
Po roku, w lecie stryj wpadł na krótko do Berna, jakiś niespokojny; gorączkowo go wypytywał, czy wytrwa w rozpoczętych studjach, i ucieszył się bardzo, gdy spostrzegł, że chłopak pracę traktuje z wielkim zapałem. Powiedział synowcowi, że mogą się przez długi czas nie zobaczyć i nie będą się mogli nawet listownie komunikować. Zanosi się w Europie na wielką wojnę, która może portwać wcale długo. Stryj prosił go usilnie, żeby nie przerywał studjów, cokolwiek się stanie. Złożył poważną sumę w banku
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/19
Ta strona została skorygowana.
17