— Wyraźnie słyszę kroki ludzkie.
— A ksiądz słyszy? — spytał Twardowski.
— Tak jest, słyszę.
— Długie kroki — cicho mówił gospodarz — od ściany do ściany, tam spowrotem, tam i spowrotem, prawda? —... Patrzcie, i pies słyszy.
Spojrzeli na Pioruna, który nastawił uszy i niespokojnie nasłuchiwał.
— Co to może być? — spytał ksiądz.
— To są kroki mego stryja...
Drgnęli obaj, zaniepokojeni zarówno krokami, które słyszeli, jak słowami gospodarza.
— Czy nie macie uczucia, że tu się dzieje coś niesamowitego?...
Milczeli ciągle.
— Ja nie wiem — rzekł wreszcie doktór — czy słyszę te kroki w pokoju, czy w swojej głowie...
— Ale i my je słyszmy — rzekł Twardowski — i pies widocznie je słyszy...
— Pan wierzy w duchy, chodzące po świecie? — zapytał ksiądz z niepokojem.
— Nie.
— A więc co tu się dzieje?...
Twardowski podniósł palec do góry — zaległa cisza. Wszyscy wpatrywali się w mrok wielkiej sali. Wszyscy chwytali ledwo dosłyszalne kroki, tam i spowrotem, tam i spowrotem...
— Pijcie! — zawołał Twardowski. — Widzicie, że świat nie jest taki trzeźwy, jak wam się zdaje. Tylko wy jesteście za trzeźwi...
Tym razem pili chętniej, niż poprzednio. Coś chcieli w sobie zgłuszyć.
— Niech pan powie odrazu — rzekł prawie z gniewem doktór — co pan tu urządził?...
— Oto człowiek trzeźwy! — zawołał Twardowski — tą trzeźwością, której nas uczą od kilku pokoleń, która nic nie chce wiedzieć poza tem, co jej pięć zmysłów przynosi. Tak, panie doktorze, ma pan prawo powiedzieć, że pan nie słyszał żadnych kroków, bo one nie przez ucho doszły do pańskiej świadomości.
— A przez co? — spytał ksiądz.
— Przez mózg, przez system nerwowy.
— Nie rozumiem. Wyraźnie je słyszałem.
— Wszyscyśmy słyszeli. I powiadam wam, że to są kroki mojego stryja. Grzegorz, który nieraz widział go chodzącego po bibljotece, poznał je odrazu.
— Zbyt potężne uczucia szarpały duszę nieszczęśliwego człowieka, gdy mierzył krokami tę salę, zbyt potężne, żeby nie pozostawić po sobie śladu... Nie myślcie, żeby duch ludzki nie był zdolny wyciskać śladu na martwych przedmiotach, śladu tak silnego, że ten skolei działa na mózgi, na systemy nerwowe innych ludzi... W tej to postaci przychodzi do nas echo jego cierpień...
— Jestem pijany — rzekł doktór.
— Nareszcie! — zawołał Twardowski. — Więc pijmy dalej...
Ksiądz spojrzał na zegarek.
— Mnie już nie wolno — rzekł. Muszę jechać do domu.
Wstał, wyciągnął rękę do gospodarza i rzekł:
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/190
Ta strona została przepisana.
188