Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/192

Ta strona została przepisana.

— Kara boska go dosięgła. Nie mogę wszakże powiedzieć, żebym się z tego cieszył...
Gdy nikt ust nie otworzył, mówił dalej:
Jest to niezawodnie akt zemsty... czyn niegodny chrześcijanina. Morderstwo, bez względu na to, kto jest jego ofiarą, jest zbrodnią. Dałbym wiele, żeby to się było nie stało...
Twardowski czuł, że proboszcz go oskarża jako pośredniego sprawcę zbrodni. Nie miał czasu na to odpowiedzieć, gdy Wanda z niezwykłą namiętnością napadła na księdza:
— Jakto! więc człowiek, na którego życie zbrodniarz czyha i czyni zamachy, nie ma prawa zabić go dla ratowania swego życia?...
Twardowski osłupiał. Więc i Wanda myśli, że on jest sprawcą morderstwa Culmera. Tylko go nie potępia, ale broni... Nie mógł się zdobyć na żal do niej za to posądzenie — stokroć silniejsze wrażenie robiła obrona. Tak postępuje kobieta, która naprawdę kocha...
Pani Czarnkowska patrzyła na Wandę ze zrozumieniem. Onaby to samo powiedziała, gdyby Alfred zabił swego prześladowcę...
Ksiądz nie czuł się dotknęty słowami dziewczyny. Widać było, że ją też rozumie. Był jakiś dźwięk przyjacielskiego współczucia w słowach, z któremi się do niej zwrócił.
— Proszę pani, człowiek ma prawo zabić człowieka tylko w bezpośredniej obronie swego życia. Gdy sam napada nań, popełnia zbrodnię. W tem położeniu można go nieco łagodniej sądzić, ale sądzić trzeba.
Odtąd rozmowa już się nie kleiła. Ksiądz zrobił się zimny, dość niezgrabnie starał się być jaknajgrzeczniejszym gospodarzem, ale nie umiał się pozbyć sztywności.
Twardowski powstał, a za nim panie.
— Jutro — rzekł do proboszcza — pozwoli ksiądz, że pomówię z nim o tej sprawie... Nad ranem wyślę Marka automobilem do Warszawy, żeby nie czekać długo na gazety. Trzeba się więcej dowiedzieć.
Pożegnali się prawie oficjalnie.
— Ksiądz jest przekonany — odezwał się Twardowski w automobilu — że jestem sprawcą morderstwa Culmera. Nie dziwię mu się.
Żadna z obu kobiet nie odpowiedziała na to bezpośrednio.
— Gdym usłyszała — rzekła Wanda — że ten nikczemnik nie żyje, wolniej odetchnęłam. Już nie popełni żadnej zbrodni...
Pani Czarnkowska odezwała się:
— Ja się będę modliła za tego, który go zabił...
Szofer dostał polecenie, żeby o piątej rano pojechał do Warszawy i przywiózł kilka dzienników.
Wieczorem, przy obiedzie, rozmową kierowała pani Czarnkowska. Zastanawiała się nad tem, jakie wrażenie w Warszawie musiała wywrzeć tragiczna śmierć mecenasa, który miał tak rozległe stosunki. Robiła to z wyraźnym zamiarem. Rozumiała iż śmierć Culmera jest wypadkiem tak ważnym dla wszystkich trojga, że nie można mówić o niczem innem. Nie chciała zaś najwidoczniej mówić o samym wypadku, o sprawcach morderstwa, więc mówiła o jego możliwych odgłosach.
Zaraz po obiedzie poszła do siebie, zostawiając Twardowskiego z Wandą samych w hallu przy czarnej kawie.
Dziewczyna wcisnęła się w fotel skulona, jakby zbita. Rzucała co chwila na Twardowskiego spojrzenia niepewne, bojaźliwe. Widział jej niepokój

190