Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/197

Ta strona została przepisana.

czwartej Grzybowski ściągnie kilku przyjaciół, poczem wsiadł w samochód i pojechał do redakcji dziennika, który go rano wprawił w taką wściekłość.
Redaktor, dotychczas ogromnie przyjacielski i okazujący Twardowskiemu zrozumiały respekt, przyjął go zimno, z widocznem zakłopotaniem.
Zaczął od tego, że jest niezmiernie zajęty, ma bardzo pilną robotę, a zaraz potem wyraził żal, że Twardowski niepotrzebnie przyszedł do redakcji, że wolałby sam przyjść do jego mieszkania. Jedno z drugiem niebardzo się kleiło.
— Nie mam za wiele czasu — rzekł Twardowski — przyjechałem do Warszawy na kilka godzin. Czytałem dziś rano na wsi wspomnienie o Culmerze w waszem piśmie i chciałbym, żeby mi pan wytłumaczył, co podyktowało panom ten panegiryk. Jak on się godzi ze stanowiskiem pisma, które walczyło z tym łotrem...
— Proszę pana odparł sucho redaktor — myśmy prowadzili walkę piórem, ale nie chcemy mieć nic wspólnego z morderstwem.
— Któż żąda od panów, ażebyście mieli z niem co wspólnego?...
Zamiast odpowiedzi redaktor, widocznie mocno zdenerwowany, mówił:
— Gdybyśmy byli przypuszczali, że to się tak skończy, nigdybyśmy tej walki nie zaczynali. Dziś położenie nasze jest bardzo niebezpieczne.
— Roicie się, że policja w was będzie widziała morderców Culmera?
— Nie o to chodzi. To nam nie grozi. Ale sam pan mówił przecie, że Culmer ma za sobą potężną organizację. Oni się będą mścili.
— Na was?
— Na tych, którzy są na widowni, a nie na tych, którzy się ukrywają.
— I żeby przebłagać mścicieli Culmera, wypisaliście tyle obrzydliwych kłamstw.
— Żeby się odgrodzić od ludzi, którzy wojują nie naszą bronią.
— Czy nie było innego sposobu?... mniej ubliżającego pismu?... mniej poniżającego?...
Redaktor zbladł. Głos mu zaczął drżeć w krtani.
— Proszę pana, ja dłużej z panem mówić nie mogę... Ja jestem odpowiedzialny za pismo, za jego redakcję i robię, co uważam za potrzebne, do zabezpieczenia...
— Swej skóry — przerwał mu Twardowski. — Żegnam pana.
Z tej rozmowy, z jej treści i tonu Twardowski wyciągnął kilka wniosków: redakcja jest w panicznym strachu; uważają jego wizyty za niepożądane, mogące ściągnąć, na nich niebezpieczeństwo; widzą w nim sprawcę śmierci Culmera.
Podczas śniadania zadzwonił Oldenhuis. Prosił, żeby Twardowski przed zobaczeniem się z nim nie wyjeżdżał z Warszawy, i przyrzekł przyjść o piątej.
Po śniadaniu Twardowski poszedł do Grzybowskiego.
Starzec, witając się z nim, uścisnął mu rękę długo i mocno.
— Dawno pan przyjechał?
— Dziś w południe.
— To pan jeszcze nie wie, co się tu dzieje. Cała Warszawa się trzęsie... Ogromne wrażenie zrobiło sprzątnięcie tego łajdaka.
— Musiało wywołać powszechne oburzenie...
— Tak... Ale ludzie dzisiejsi niebardzo umieją się oburzać: są dość otrzaskani. Głównie ich obchodzi, jacy to są sprawcy zabójstwa i jakie są ich motywy. Kursuje cały szereg teoryj.

195