Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/198

Ta strona została przepisana.

— Ciekawym bardzo.
— Według jednej zabili go bolszewicy rosyjscy jako wybitnego wroga Sowietów. Inni powiadają, że u niego były złożone papiery generała Podolskiego. Ci, których te akta kompromitowały, żądali ich wydania, a gdy odmówił, zamordowali go i archiwum zabrali. Jeszcze inni mówią, że posiadał nici spisku Ukraińców i Niemców przeciw Polsce i został uprzątnięty przez ich agentów... Zabawnie się tego wszystkiego słucha, gdy się wie, kto był pan Culmer...
— A cóż policja?
— Przedewszystkiem na policję ludzie wygadują. W biały dzień, w środku miasta zamordowano dwóch ludzi i sprawcy bezkarnie zbiegli... Ona zaś sama łamie sobie głowę nad zagadkami, których nie umie rozwiązać. Służący Culmera na chwilę przed swoją śmiercią alarmował telefonicznie policję i mówił, że poznał zabójcę. Tymczasem zeznania kucharki i pokojówki wskazywałyby raczej, że był wspólnikiem zabójców: pierwszej przeszkodził wyjść wcześnie na miasto po zakupy, tak że poszła dopiero po dziesiątej, drugą zaś wyprawił z całą listą sprawunków do załatwienia: widocznie mu zależało na tem, żeby w chwili zabójstwa żadnej z nich nie było w domu. Zabójca, zdaniem policji, był tylko jeden: załatwił się z dwoma ludźmi w sposób, świadczący o niezwykłej sile fizycznej. Toteż w jego poszukiwaniu zwrócono uwagę na sferę zawodowych bokserów.
Grzybowski był widocznie tem wszystkiem bardzo podniecony.
— Byłem w redakcji — rzekł krótko Twardowski.
— Zrobili świństwo z tym artykułem o Culmerze — zauważył Grzybowski, jak zwykle, bezceremonjalny. — Wiedziałem, że nie są bohaterami, ale nie myślałem, że to tacy tchórze... Swoją drogą, gdyby to było nie spadło na nich tak nieoczekiwanie, gdyby byli do tego choć trochę przygotowani, napewno nie zareagowaliby w tak idjotyczny sposób...
Twardowski się uśmiechnął.
— Zdaje się, że pan mi przypisuje zasługę uprzątnięcia Culmera ze świata.
Grzybowski szeroko otworrzył oczy. Widać było, że nie miał w tym względzie żadnej wątpliwości.
— Nie, panie — mówił Twardowski — nie mam powołania na mordercę. Załatwianie się na tej drodze nawet z takimi łotrami, jak Culmer, nie zgadza się z memi instynktami, ani z memi zasadami etycznemi, ani z memi poglądami na potrzeby cywilizowanego społeczeństwa. Zresztą, gdybym wszedł kiedykolwiek na tę drogę w walce o sprawę, której służę, uważałbym za konieczne przedewszystkiem zrobić to, co pan powiedział, mianowicie przygotować swych towarzyszy walki, żeby się umieli należycie zachować.
— Więc któż zabił Culmera? — zapytał Grzybowski.
— Nie wiem. Mam tylko przypuszczenie, ale rozumie pan, że w tej właśnie sprawie nie powinno się przypuszczeń wypowiadać.
Zaczęli się schodzić zaproszeni przyjaciele, znosząc wiadomości o tem, co mówią na mieście i co wiedzą od policji. Nie przybyło nic istotnie nowego.
Gdy się zeszli wszyscy, zabrał głos gospodarz:
— Wczoraj wieczór, proszę panów, rozmawialiśmy tu o zabójstwie Culmaera w związku z walką, którąśmy z nim prowadzili. Otóż dziś uważam sobie za obowiązek stwierdzić, że to zabójstwo żadnego związku z naszą walką nie ma.
Wszyscy ze zdziwieniem spojrzeli na Twardowskiego.

196