uznaliby oburzający artykuł za chwilowe poślizgnięcie się i w krótkim czasie zapomnieliby go autorowi.
Gniewało go to i martwiło. Przecież ten człowiek postąpił tak, jak dowódca oddziału na wojnie, który haniebnie stchórzył, zrejterował i otworzył nieprzyjacielowi drogę do okrążenia armji. Może oni i tamtego nie sądziliby, i nawet nie odebraliby mu dowództwa... Czyż z takimi ludźmi można iść do zwycięstwa?... Nawet i ten Grzybowski... Człowiek niepospolity: a jednak i on nie był konsekwentny, nie miał odwagi wyciągnięcia wniosku z oburzającego postępku redaktora... To wszystko są niedojrzałe charaktery: najwybitniejsi nawet ludzie w tem społeczeństwie są trochę dziećmi.
Jeszcze niedawno możeby go to zniechęciło. Możeby sobie powiedział, że lepiej rzucić wszystko, co tu rozpoczął, wyjechać z Polski i wrócić do dawnej pracy. Dziś jednak czuł się już z tem wszystkiem tak mocno związany, że mu podobne wnioski do głowy nawet nie przyszły.
Wrócił do mieszkania przed piątą i czekał wizyty holenderskiego profesora w humorze niebardzo odpowiednim do przyjmowania gości.
— Z czemże ta kanalja znów przychodzi? — zapytywał siebie.
Rozległ się dzwonek u drzwi.
— Jestem pod wrażeniem śmierci Culmera — rzekł Oldenhuis, siadając we wskazanym m u fotelu.
— Chyba niezbyt ciężkiem, zważywszy to, co pan o nim ostatnim razem mówił — zauważył nieuprzejmie Twardowski, którego zły humor nie opuszczał.
Profesor bystro nań spojrzał. Twardowskiego tknęło, że mimowoli ugodził w jakiś punkt słaby. Zanotował to sobie w myśli.
— Tak — mówił powoli profesor — dla nas to nie jest cios. Ten człowiek już nam był niepotrzebny.
— Nawet zawadzał — dodał Twardowski, idąc dalej w tym samym kierunku, ciekawy, co z tego wyniknie.
Oldenhuis zrobił mimowoli ruch niespokojny.
— Władze — mówił — zdaje się, jeszcze nie wpadły na trop winowajców. Ale to chyba nie będzie trudne. Czy pan wie, kto go zamordował? — zapytał raptem.
— A pan wie? — odpowiedział pytaniem Twardowski.
Ku jego zdziwieniu profesor odpowiedział śmiało:
— Wiem.
— To ciekawe.
— I dlatego przyszedłem pomówić z panem.
— Słucham.
— Culmera i jego służącego zamordował pański służący, Grzegorz, znany z niezwykłej siły fizycznej.
Twardowski był jak piorunem rażony. Strach go ogarnął o biednego Grzegorza. Umiał wszakże panować nad sobą i tego nie okazał.
— Nie wiem, skąd pan ma tę wiadomość, i nie wierzę w jej prawdziwość. Zauważę tylko, że Grzegorz był wprawdzie moim służącym, ale nim już od pewnego czasu nie jest.
— Moja wiadomość jest pewna. Co zaś do pańskiej uwagi, to przecie można formalnie rozstać się ze służącym, gdy mu się powierza inną robotę...
— Zdaje się — rzekł, uśmiechając się ironicznie Twardowski — iż pan
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/200
Ta strona została przepisana.
198