Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/201

Ta strona została przepisana.

przyszedł tu powiedzieć mi, że to ja zamordowałem pańskiego eksprzyjaciela.
— Nie. Tylko przyszedłem ostrzec pana, że panu grozi wielkie niebezpieczeństwo. Mam dla pana życzliwość i boję się o pana. Próbuję myśleć tak, jak myśli w podobnych wypadkach policja. Zwłaszcza, że policja może znaleźć pomoc ze strony nieżyczliwej panu.
— To znaczy ze strony pańskiej organizacji.
— Przypuśćmy, że tak. Cóż pan wtedy zrobi?...
— Hm, będę w głupiem położeniu...
— Łagodnie to pan określa.
— Nie zwykłem rzeczy tragizować.
— Tym razem sama rzecz przedstawia się już tragicznie.
— Cóżby pan zrobił na mojem miejscu?
— Postarałbym się, żeby ci, którzy mi są nieżyczliwi, stali się życzliwymi.
— Czyż to możliwe?...
Aha — pomyślał Twardowski — znaleźli nareszcie sposób szantażowania mnie. Sądzą, że już mnie mają.
Postanowił zabawić się w cynizm.
— Wie pan — rzekł — że sporo się zastanawiałem po naszej ostatniej rozmowie...
— I?...
— I powiedziałem sobie, że, gdybym się nawet zdecydował pójść wskazaną przez pana drogą, to, co mi pan zaproponował, jest dla mnie za mało.
— Za mało?... — zapytał profesor zdziwiony.
— Nazwijmy rzeczy po imieniu. Cóż to jest Związek Uczynnych Grabarzy?... Powie pan: wielka, potężna organizacja, szeregująca miljony ludzi na całym świecie. Dobrze, ale czy ci ludzie wiedzą, poco istnieją, jakiemu celowi służą, kto nimi kieruje?...
— Nie rozumiem, co pan chce powiedzieć... — rzekł niespokojnie profesor.
— Chcę powiedzieć, że cały związek grabarzy jest tylko biernem narzędziem w rękach innej organizacji.
— Pan jest w błędzie.
— Nie, panie. Ja to wiem napewno. Dzięki moim sumiennym studjom wiem o wiele więcej, niż pan myśli. Otóż, gdybym miał wejść na wskazaną przez pana drogę, to wstąpiłbym do tamtej organizacji. Bo ja lubię sam kierować i mam swoje cele, dla których chciałbym organizację zużytkować.
— Postawił pan rzecz tak nierealnie — rzekł Oldenhuis — że właściwie niema możności mówienia dalej. Ale niech mi pan powie, jakie są pańskie cele. Może panu dowiodę, że godzą się one z celami naszej organizacji.
— Wątpię, żeby je pan zrozumiał: to są cele nasze, polskie...
— Czyż cele polskie, jak je pan rozumie, nie godzą się z ogólnoludzkiemi?
— Panie Oldenhuis, nie żartujmy. Jesteśmy obaj ludźmi na tym poziomie, że nie powinniśmy bawić siebie głupstwami, wymyślonemi dla gawiedzi. Pan dobrze rozumie, co ja myślę. Taki mądry człowiek, jak pan, zna napewno istotną wartość tak zwanych celów ogólnoludzkich. Pan wie taksamo jak ja, że cała historja cywilizacji od najdawniejszych do dzisiejszych czasów to historja poszczególnych społeczeństw ludzkich, ich pracy dla swoich celów, ich walk o swoje cele. I nikt tak sobie nie drwi w głębi duszy z celów ogólnoludzkich, jak pan właśnie.
— Pan mię obraża...

199