— Ale interesującą, prawda, panie Oldenhuis?...
Ten nic nie odpowiedział i wyszedł.
Twardowski kazał powiedzieć Markowi, że za pięć minut jedzie do Turowa.
Rozmowa z holenderskim profesorem poprawiła mu humor. Wracał do domu w znacznie lepszem usposobieniu, niż z niego wyjeżdżał.
Tylko męczyła go myśl o dokumentach, które mu Oldenhuis przypomniał. Co się z niemi stać mogło?... Jakby mu się przydały!...
Zastał w hallu domu turowskiego obie panie i księdza Rybarzewskiego, czekających nań z obiadem, na który spóźnił się blisko godzinę. Poczciwy proboszcz w jego nieobecności towarzyszył zaniepokojonym kobietom cały dzień z krótkiemi przerwami.
Siedli natychmiast do stołu.
— Co cię tak zatrzymało? — zapytała Wanda.
— Myślałam, że już dziś nie wrócisz.
— Miałem — odrzekł — trzy ważne rzeczy do załatwienia: położyć koniec wychwalaniu zbrodniarzy w piśmie, które mi jest bliskie; zawiadomić ludzi, że to nie ja zabiłem Culmera; wreszcie tak rzeczy urządzić, żeby władze nie wykryły zabójcy.
Przy ostatniem zdaniu zauważył niespokojne poruszenie się księdza. Patrząc na niego kończył:
— Tuszę sobie, że mi się wszystkie trzy udało załatwić pomyślnie.
— Nie mogę sobie wyobrazić — odezwał się proboszcz — jak pan tę trzecią sprawę mógł załatwić.
— To tymczasem moja tajemnica.
Swym humorem ożywił wszystkich.
Pod koniec obiadu skinął na Antoniego i wkrótce zjawiła się butelka węgrzyna.
— Proszę i panie — rzekł — o wypicie tym razem. Wzniosę toast.
Gdy nalano kieliszki, podniósł swój ze słowami:
— Oby ten biedny człowiek, który uwolnił świat od jednego z najnikczemniejszych łotrów, nie zapłacił za to zbyt ciężko. Niech go Bóg ma w swojej opiece!
Ksiądz Rybarzewski chwilę się zawahał. Wreszcie rzekł:
— To mi wolno: największych nawet grzeszników trzeba polecać opiece boskiej.
Zwrócił swój kieliszek ku Twardowskiemu i do dna go wychylił.
Po wyjeździe proboszcza i udaniu się pani Czarnkowskiej na spoczynek Wanda zapytała narzeczonego:
— Słuchaj, wy z proboszczem wiecie, kto zabił Culmera?
— To jest pytanie, nad którem radzę ci się nie zastanawiać. Powinno ci wystarczyć, że nie będzie wykryty.
— Więc ty nawet taką rzecz możesz zrobić. I jak ja mam nie bać się ciebie!...
Następnego dnia popołudniu siedzieli oboje w hallu, przeglądając ranne gazety, świeżo przywiezione z poczty. Twardowski w kronice miejscowej spostrzegł notatkę:
“Znany uczony, prof. R. Paloma Oldenhuis, zebrawszy u nas potrzebne mu dane w sprawie mniejszości narodowych, dziś opuszcza nasze miasto i wyjeżdża zagranicę.”
Podniósł oczy od gazety i spotkał się z wpatrzonemi weń oczyma Wandy.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/203
Ta strona została przepisana.
201