Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/204

Ta strona została przepisana.

— Teraz — rzekł — napewno już mogę powiedzieć, że zabójca Culmera nie będzie wykryty.
Poszedł do siebie na górę, a dziewczyna rzuciła się na gazetę, króra pozostała na stole otwarta na tej kolumnie, którą czytał. Przeszukała całą kolumnę, ale nie znalazła nic, coby miało jakikolwiek związek z zabójstwem Culmera.

XXXIII.

Niewielu ludzi wiedziało o istnieniu Grzegorza. Żył w odosobnieniu, w turowskim domu, w którym prawie nikt nie bywał. Gdy go ksiądz Rybarzewski przysłał Zbigniewowi Twardowskiemu do Warszawy, ten umyślnie go nie pokazywał nikomu. Przedstawił go tylko swej narzeczonej. W Warszawie Grzegorz, szukając ludzi do tropienia Culmera i jego przyjaciół, odnowił trochę dawnych stosunków, ale tylko w swojej sferze.
Ci, co go znali, wiedzieli, że był bardzo przywiązany do swego zmarłego pana. Istoty wszakże stosunku między tymi dwoma ludźmi dobrze nie rozumieli. Najlepiej jeszcze znał go ksiądz Rybarzewski. Mógłby go poznać młody Twardowski, ale nie było na to dość czasu: miał go w służbie zbyt krótko, a za wiele rzeczy w tym czasie go zajmowało.
Grzegorz nie był typem starego sługi, którego całe istnienie obraca się dokoła pana. Miał swoje cele w życiu i swoje ambicje: pan mu był drogi, bo do urzeczywistnienia tych celów pomagał.
Kiedy jeszcze był chłopakiem, kręcącym się przy pańskiej stajni, tkwiły w nim duże możliwości. Gdyby był stryj Zbigniewa tych możliwości w nim nie odkrył, pozostałyby pewnie w stanie utajonym, ażeby ujrzeć światło dzienne dopiero w jego synu lub wnuku. Alfred Twardowski, wywiózłszy go do Warszawy, obudził je i uświadomił je samemu Grzegorzowi. Porównywując siebie z innymi podobnymi m u chłopakami, widział, że ma więcej od nich siły, nietylko w mięśniach, ale i w głowie. Zrodziły się w nim wtedy ambicje pójść wyżej niż inni i wydobyć się ze stanu, w którym się urodził. Rozumiał, że wejście na nową: drogę zawdzięcza panu, był mu za to wdzięczny, postanowił trzymać go się i wiernie mu służyć. Toteż w czasie wojny, gdy pan był nieobecny a stary służący umarł, całą duszę włożył w opiekę nad domem turowskim, pewny, że pan po powrocie pozna się na tem i sprawiedliwie go wynagrodzi. Nadzieja go nie zawiodła: został zwierzchnikiem całej służby i jedynym powiernikiem pana. Był po panu największą osobą w turowskim domu. Otrzymywał zaś takie wynagrodzenie, że z oszczędności zaczął sobie gromadzić wcale poważny kapitalik. A gdy po ożenieniu się dostał w prezencie od pana kawał gruntu, większy od posiadłości zamożnego gospodarza, poczuł się założycielem potężnego rodu, który będzie rósł dalej w swej sile i zamożności.
Był bezwzględnie uczciwym, nietylko, dlatego, że był synem uczciwych rodziców i miał to w swej naturze, i nietylko dlatego, że obcował z niepospolicie uczciwym panem, od którego się uczył, ale także dlatego, że był inteligentnym; rozumiał, że w jego położeniu uczciwość najdalej go zaprowadzi. Zresztą sam siebie szanował i miał swoją dumę.
Był mocno religijny, nietylko dlatego, że go tak wychowano: brał przykład z pana, który we wszystkiem był dla niego wzorem. Rozumiał, że jest dobrym katolikiem, ale religja jego, prawie w tym stopniu, co religja Hindusa, była nawarstwieniem wszystkich wierzeń jego przodków od najodleglejszych

202