Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/209

Ta strona została przepisana.

Wanda spojrzała badawczo na narzeczonego.
— Skądże takie przypuszczenie! — rzekł Twardowski, starając się nadać swym słowom ton jaknaj-bardziej sceptyczny.
— Mój Zbigniewie — odparła kobieta — ty to samo napewno myślisz i ksiądz także...
Wanda milczała, czując, że matka ma słuszność.
— O nim to myśleliście, kiedyście przy stole polecali opiece boskiej sprawcę zabójstwa. I jego starałeś się ratować w Warszawie... Bóg ci zapłać za to, bo biedny Grzegorz karał nikczemnika za krzywdę Alfreda... I moją!... — dodała z mocą.
Twardowski patrzył na tę wysoce kulturalną kobietę i podziwiał w niej siłę namiętności. Kto wie, czy ona sama nie byłaby zdolna do krwawej zemsty...
— Ja muszę zobaczyć tego człowieka: on musi wiedzieć, że jest ktoś, kto go rozumie...
Twardowski widział, że powstrzymywanie jej nie dałoby żadnego skutku.
Zaraz po śniadaniu pani Czarnkowska wyjechała.
— Więc to Grzegorz!... — rzekła Wanda, gdy zostali sami.
— Tak. On poto wymówił mi służbę. Najwidoczniej liczył, że zrobimy to razem: gdy się na mnie zawiódł, opuścił mię i sam poszedł spełnić to, co uważał za swój obowiązek.
— Jestem o niego niespokojna, choć mię zapewniłeś o jego bezpieczeństwie.
— Grzegorza nikt nie zna i nikt na trop jego nie wpadnie. Ci tylko wiedzieli o nim, którzy go użyli za narzędzie...
— Za narzędzie?...
— Tak, moje dziecko. Skandalem ze Zbychowem i z kopalniami złota Culmer przy pomocy swego synka skompromitował nietylko siebie, ale i swych potężnych przyjaciół zagranicą. Stał się dla nich tak niedogodnym iż postanowili go się pozbyć. Służący Culmera, który był ważną u nich figurą i był mądrzejszy od swego pana, wiedział o Grzegorzu jeszcze z dawnych czasów i musiał teraz spostrzec, że szuka on zemsty. Powziął tedy plan użycia biedaka do zamordowania mecenasa. Plan był genjalny: oni pozbyliby się niedogodnego człowieka i donieśliby władzom, kto go zabił. Pod sąd poszedłby Grzegorz i widocznie stojący za nim pan Zbigniew Twardowski, gdy właściwymi mordercami byli oni...
— Boże, jakie to okropne!... — szepnęła przerażona dziewczyma.
— Otóż było ich dwóch, którzy wiedzieli wszystko. Służący Culmera i pewien żyd zagraniczny. Pierwszego usunął Grzegorz, który widocznie w ostatniej chwili przejrzał jego zamiary. Z owym zaś żydem rozmówiłem się w Warszawie. Domyśliłem się całego ich planu, powiedziałem mu to i zagroziłem oskarżeniem o zabójstwo Culmera. Miało to ten skutek, że wyjechał nazajutrz zagranicę. W interesie jedynego człowieka, któryby mógł wprowadzić policję na trop Grzegorza, leży dziś, ażeby sprawca zabójstwa nie był wykryty.
Panna Czarnkowska sięgnęła do torebki, wyjęła z niej złożony wielokrotnie kawałek gazety, rozłożyła go i, przebiegłszy po nim okiem, zaczęła czytać:
— “Znakomity uczony, prof. Paloma Oldenhuis”...
— Dziewczyno! — zawołał Twardowski. — Jesteś niebezpieczna. Jak to dobrze, że ty będziesz moją żoną, nie zaś którego z moich przeciwników!
Wanda nie zamanifestowała swego triumfu, co byłaby niezawodnie zrobiła dawniej i co chciał wywołać Twardowski.

207