— Więc tak się przedstawia historja zabójstwa Culmera. Dziękuję ci, żeś odstąpił od swego zwyczaju i opowiedział mi wszystko. Zrobiłeś to, ażeby uspokoić me obawy o Grzegorza... Ale, powiedz, czy można być spokojną i nie bać się, gdy się naokoło nas dzieją podobne rzeczy. Tyś mię ciągle uspokajał, a przecie teraz właśnie groziło ci straszne niebezpieczeństwo...
— Ale mi się nic nie stało i nic mi już nie grozi.
— Gdy jesteś ze mną, gdy słyszę twoje słowa, jestem spokojna. Ale gdy zostaję sama, znów opanowuje mię niepokój i dręczą mię okropne przeczucia.
— Bo wtedy on zdobywa wpływ na ciebie.
— On?... kto?...
— Ten dom.
— Dom? .. .. ..
— Tak. To jest dom niepokoju i rozpaczy, dom nieszczęścia.
— Mówisz to tak poważnie...
— Najpoważniej w świecie.
— Czy to nie przesąd?...
— Nie. Ten dom zbudował i w nim mieszkał jeden z najnieszczęśliwszych ludzi, trawiony nieustannym niepokojem, szarpany rozpaczą... On na nim swoje piętno wycisnął. To nie jest dom dla szukających spokoju i szczęścia... Czy nie widzisz sama, jak się zmieniłaś od czasu przyjazdu tutaj? Zaraz pierwszej nocy spać nie mogłaś, a rano przeraziłem się, gdym cię zobaczył.
— A ty?...
— Ja co innego. Ja się umiem takim wpływom opierać, choć także niecałkowicie.
— Więc co będzie?...
— Teraz musimy tu przebywać ze względu na twoją matkę, która już nie może się od tego grobu oddalić. A gdy się pobierzemy, nie będziemy tu mieszkali...
Wanda patrzyła nań w milczeniu. Na zmęczonej jej twarzy zjawił się jakiś dziwny wyraz.
— Zdaje mi się — rzekła — że i z tobą coś złego się dzieje...
Kazał podać automobil i wyjechali w okolicę.
Pani Czarnkowska wróciła dopiero przed wieczorem. Zamknęła się u siebie i zapowiedziała, że obiadu jeść nie będzie.
Twardowski z narzeczoną zjedli obiad sami i sami potem siedzieli w hallu przy herbacie. Chcąc oderwać jej myśl od spraw bieżących, bawił ją wykładem jednego z rozdziałów swej niedokończonej książki. Mówił o przenoszeniu się myśli od jednego człowieka do drugiego bez pomocy zmysłów...
Nagle usłyszeli w bibljotece krzyk, a po nim głuchy łoskot.
Twardowski się zerwał i skoczył ku drzwiom bibljoteki. Za nim pobiegła Wanda.
Otworzył drzwi; w pokoju było ciemno. Odkręcił światło i zdrętwiał.
Na środku pokoju leżała nawznak z rozkrzyżowanemi rękoma pani Czarnkowska. Była nieprzytomna.
— Mamusiu, co ci jest? — krzyknęła przerażona Wanda i rzuciła się ku leżącej.
Twardowski usunął łagodnie dziewczynę, przyłożył ucho do piersi leżącej kobiety.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/210
Ta strona została przepisana.
208