w ciągu dnia, zapraszał się na wieczór: robił wszystko, żeby ich jaknajmniej pozostawiać sam na sam ze sobą w tym ponurym domu, okrytym świeżą żałobą.
Twardowski wreszcie znalazł sobie zajęcie. Zawiadomił Wandę, że zaraz po pogrzebie wyjadą, ażeby ponad potrzebę nie spędzić w tym domu jednej nawet nocy. Polecił pokojówce Wandy spakować rzeczy pani tak, żeby nie zwlekając, można było odjechać, sam zaś zabrał się do porządkowania swoich papierów i książek, które Antoni układał do kufrów. To nudne zajęcie było dla niego najlepszą w tej chwili rozrywką. W przeddzień pogrzebu już wszystkie jego kufry zostały odwiezione na kolej i wysłane do Warszawy.
Wieczorem tego dnia przyjechał ksiądz, przywożąc ze sobą Zemłę.
Zjedli we czworo skromny obiad, przy którym tylko ksiądz starał się rozmawiać, poczem Wanda pożegnała ich i poszła do siebie. Zostali w jadalnym pokoju, żeby być jaknajdalej od bibljoteki.
— Więc historja biednego pana Alfreda Twardowskiego już się zakończyła — rzekł ksiądz. — Ten, który go prześladował i zniszczył mu życie, nie żyje. Nie żyje człowiek, który zabrał mu narzeczoną. Wreszcie i ona jutro spocznie obok niego. Księga zamknięta... Panie Zbigniewie, trzeba otworzyć teraz swoją. Całe pańskie życie już do pana należy. Ma pan żonę taką, że lepszej pan znaleźć nie mógł, ma pan młodość, siły, rozum — życie na pana czeka...
Twardowski spojrzał chmurnie.
— Historja mego stryja — rzekł — nie jest skończona — bo nic nigdy w życiu odrazu się nie kończy. Ślady jego trwają tu, pod tym dachem. Czuję je sam i widzicie obaj, co się w tym domu zrobiło z mej narzeczonej...
— Żony — poprawił ksiądz.
— Niech będzie żony.
— Pan znów, zdaje się, wraca — wtrącił doktór — do przedmiotu owego wieczora, kiedyśmy to pili w bibljotece.
— I kiedy doktór spotkał się ze zjawiskiem, którego przedtem nie znał...
— I którego dotychczas nie rozumień — rzucił doktór.
Twardowski zadzwonił.
— Przynieśno, Antoni, tego węgrzyna.
— Dobra myśl — rzekł ksiądz — panu to dziś potrzebne.
— I wam się przyda, bo lepiej zrozumiecie to, co chcę powiedzieć. Zresztą, po moim ślubie — mówił z goryczą — powinniście byli wypić zdrowie nasze, a przedewszystkiem mej żony. Wtedy po ślubie nie zrobiliśmy tego, bo śmierć nam stanęła na drodze. Teraz ksiądz powiada, że trzeba zacząć życie, a więc na ten początek należy nam się od was toast. Szkoda, że tu niema mej żony, ale widzicie sami, że ona jeszcze nie jest do życia...
Antoni wniósł wino i nalał kieliszki. Ksiądz powstał.
— Niech Bóg wam raczy zapisać w waszej księdze tyle szczęścia, ile w tamtej było smutku i rozpaczy.
Ucałował serdecznie Twardowskiego, a Zemła poszedł w jego ślady.
Ten niezwykły toast weselny, pity w domu, w którym stała niezamknięta jeszcze trumna, pogrążył wszystkich trzech w smutne zamyślenie.
Po paru kieliszkach Twardowski naraz zrobił się rozmowny.
— Owego wieczora w bibljotece — rzekł — czytałem na waszych twarzach strach, nie przed zjawiskiem, broń Boże, z któremście się spotkali, ale przed
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/215
Ta strona została przepisana.
213