tem, co usłyszycie ode mnie. Ksiądz się bał, żebym nie zaczął mówić o duszy ludzkiej herezyj, przeciw którym on, ksiądz katolicki, musiałby się bronić; doktór zaś — żebym nie zaatakował jego ortodoksji naukowej. Nie bójcie się: ani jednemu, ani drugiemu nic ode mnie nie grozi... Tylko, na miłość boską, nie zamykajcie oczu, nie zatykajcie uszu, nie zaprzeczajcie faktu...
Po chwili milczenia ciągnął dalej:
— Jesteśmy dumni, żeśmy odkryli tyle postaci energji we wszechświecie i żeśmy wynaleźli tyle sposobów jej zużytkowania dla siebie. Coprawda, zużytkowujemy ją często dość niedołężnie: zapasy tej energji trwonimy niesłychanie. Spalając naprzykład węgiel, jakże znikomą cząstkę tego ciepła zaprzęgamy do pracy, gdy resztę marnotrawimy... Otóż jest jedna postać energji, którą najwięcej się posługujemy, a którą najmniej znamy; z możliwości jej, ze sposobów jej działania i z jej potęgi najmniej zdajemy sobie sprawy, i nietylko ją trwonimy, ale działanie jej zwracamy nieświadomie przeciw samym sobie. To energja nerwów ludzkich. Czegoby ludzie nie dokonali, gdyby umieli tą energją gospodarować...
— Oto patrzcie, mój biedny stryj. To był człowiek z bardzo wysokim ustrojem nerwowym i z niezwykłą, zawartą w nim siłą. Zdawało się, że ma wszystkie dane do zużytkowania tej siły w życiu... Tymczasem dwa błędy, przezeń popełnione, wystarczyły, żeby ta olbrzymia, tkwiąca w nim siła przestała pracować twórczo, dobroczynnie, a natomiast zaczęła niszczyć jego samego...
— O jednym błędzie wiem — przerwał ksiądz. — Ma pan niezawodnie na myśli jego wstąpienie w młodych latach do grabarzy.
— Dla marnego, podrzędnego celu, dla poparcia w karjerze, wszedł naoślep do organizacji, której nie znał, nie zapytawszy nawet, czego ta żądać będzie od niego wzamian za usługi, które mu odda. Nie wiedział, jakim celom ta organizacja służy, ani kto nią rządzi...
— Ale z nią zerwał — rzekł ksiądz.
— I tu popełnił drugi błąd. Gdy się przekonał, że nie może im dać tego, czego od niego żądają, że sumienie mu na to nie pozwala, zerwał z nimi, co było równoznaczne z wypowiedzeniem walki. Nie zrozumiał i w tem tkwił błąd jego — że z organizacją nie można walczyć w pojedynkę. Gdy się taką walkę wypowiada, trzeba szeregom nieprzyjaciela przeciwstawić swoje szeregi, jego broni swoją broń. On tego nie chciał i nie umiał zrobić, i zwyciężyli go: nie poddał się, ale zginął...
Ksiądz smutnie kiwał głową.
— W wieku — mówił dalej Twardowski — w którym człowiek dochodzi do najwyższego napięcia sił, został wyrzucony poza nawias życia. Energja, która w nim tkwiła, nie przestała się wyładowywać. Ale na co szła?... Na tragiczne przeżycia wewnętrzne, tak potężne, że aż na ścianach tego domu wycisnęły ślady. Tak, panowie, ta postać energji, która tkwi w naszym, systemie nerwowym, nawet na martwą materję umie działać. To, co mówię panie doktorze, nie jest przeciwne nauce, tylko dotyczy przedmiotu niedosc zbadanego. Ja właśnie mam odwagę badać te tajemnicze zjawiska, od których urzędowa nauka ucieka tchórzliwie, pozostawiając nadużywanie ich szarlatanom i zbrodniarzom...
— Energja tego człowieka, odwrócona od pracy twórczej, budującej, poszła w kierunku niszczycielskim. Zniszczyła najpierw jego samego. Potem ofiarą jej padł Culmer...
— Któż zabił Culmera? — zapytał doktór.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/216
Ta strona została przepisana.
214