tanów lub od zachwiania się w naukowem traktowaniu zjawisk. Dobrze podmęczony wrócił od tych eksperymentów do pracowni, ażeby przyjść całkowicie do siebie, żeby dobrze przemyśleć, przetrawić wszystko, czego był świadkiem.
Doszedł do przekonania, że miał do czynienia z dziedziną zjawisk niezbadanych, których zgłębianiu stoi na przeszkodzie bądź nieuctwo ludzi, co się niemi zajmują, bądź oszustwa szarlatanów, którzy z nich sobie robią źródło zarobku, bądź, co najgorsza, nikczemność przebiegłych filutów, operujących niemi dla ukrytych celów.
Wtedy zrodziła się w nim namiętność dociekania w tej dziedzinie prawdy. On, człowiek niezależny, rozporządzający dużemi środkami przygotowany naukowo, czujący w sobie duży zapas sił, będzie mógł się głębiej wedrzeć w tę krainę mroków, niż to się innym udało. Od tej chwili już miał przed sobą wytkniętą drogę, z której postanowił nie zbaczać. Wyszedł poza granice nauki urzędowej, ale z gruntu ścisłych naukowych metod nie schodził.
Spotkał się z olbrzymiemi trudnościami, przedewszystkiem ze strony tych, na których liczył, że mu pomagą w nowych studjach. Jedni mu na jego pytania odpowiadali niechętnie, półgębkiem — widać było, że nie chcą mówić otwarcie, że ukrywają coś, co wiedzą lub myślą. In ni deklamowali szeroko o jakiejś wielkiej tajemnej wiedzy, istniejącej od tysiącleci, ale z tego, co mówili, mało treścią można było wycisnąć; przytem często dodawali, że ta wiedza dostępna jest tylko dla wybranych, dając mu do zrozumienia, że i on mógłby do nich należeć. On wszakże zbyt cenił swą niezależność. Inni wreszcie patrzyli nań, jak na człowieka nietrzeźwego, a nawet podawali w wątpliwość równowagę jego umysłu.
To wszystko, zamiast go zniechęcić, wytwarzało coraz większą zaciętość w dochodzeniu prawdy. Robił się tylko coraz skrytszym, coraz mniej się dzielił z kimkolwiek swemi poglądami. Poszukiwania robił sam, na własną rękę: z ludźmi o swym przedmiocie rozmawiał o tyle tylko, o ile chciał z nich zręcznie coś wydobyć.
Zrozumiał rychło, że w tych badaniach trzeba sięgnąć w przeszłość i to nawet bardzo odległą. Nie chcąc zaś polegać na wiadomościach z drugiej ręki, pogłębił znajomość łaciny i greki, żeby być zdolnym do ścisłego rozu mienia tekstów, przeszedł kurs sanskrytu, zabrał się do egiptologji i asyrjologji, nawet do hebrajszczyzny.
W Londynie zetknął się z wykształconym Hindusem, który myśli jego otworzył nowe perspektywy. Zachęcony tem odbył podróż do Indyj. Podczas rocznej blisko podróży odwiedził różne ogniska myśli tamtejszej, od Cejlonu do stóp Himalajów. Postanowił sobie w przyszłości tę podróż ponowić, już ze ściślejszym planem, a także odwiedzić inne kraje wschodnie.
Tak pracował w ciągu lat blisko dziesięciu. Dziesięć zaś lat to wiele czasu dla człowieka zdolnego, umiejącego się uczyć, którego nic od studjów nie odciąga.
Nic nie pisał, wyniku swych badań nie ogłaszał. Przygotowywał wielką pracę, którą zamierzał wydać, gdy badania należycie skompletuje. Nie miał potrzeby się śpieszyć: o żadne stanowisko się nie ubiegał, o rozgłos m u nie chodziło. Dla powodzenia jego badań wygodniej mu było pozostawać w cieniu.
Pochłonięty jednym przedmiotem, zwróciwszy wszystkie siły ducha ku jednemu celowi, przez dziesięć lat pogłębił swą myśl więcej, niż niejeden poważny badacz przez całe życie, jednocześnie wykształcił zdolność obserwa-
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/22
Ta strona została przepisana.
20