Dookoła niewielkiego podwórka poza murem stał garaż, w nim limuzyna, i otwarty samochód, niewielka wozownia z lekkim powozikiem i stajenka, w której stała para koni do powozu i dwa wierzchowce, ogier i klacz, śliczne anglo-araby.
— Pan już przez ostatnie lata konno nie jeździł, ale w koniach się kochał i często do nich zaglądał. Na spacer zawsze jeździł powozem.
Na podwórku ukazał się wysoki, szpakowaty mężczyzna, z niewielkim, jasnym wąsem. Zbliżył się do Twardowskiego i przedstawił się jako rządca majątku Dąbrowski. Sprawiał poważne i miłe wrażenie.
Zaprzężono konie do powozu, i Twardowski z rządcą pojechali obejrzeć gospodarstwo, które, jak słusznie twierdził Osiecki, było prowadzone wzorowo. Nowy dziedzic wszedł na chwilę do mieszkania rządcy, poznał jego żonę i z nieznanem sobie dotychczas wzruszeniem oglądał stary, drewniany dwór, w którym się ojciec jego urodził i wychował.
Gdy wrócił do domu, Grzegorz przedstawił ogrodnika i resztę służby domowej z kucharzem na czele. Gdy przyszła kolej na nocnego stróża, Twardowski go zapytał, gdzie jego psy, i dowiedział się, że mają mieszkanie, ogrodzone murem, na końcu parku, bo pan nie lubił, żeby trzymano psy na łańcuchu. Wreszcie zjawił się wyżeł Wyga, bacznie przyglądając się nowemu panu.
— Ślicznie wystawia kuropatwy — rzekł Grzegorz — pan go bardzo lubił.
Wyżeł zamerdał ogonem i patrzył uważnie to na Grzegorza, to na nowego pana, jakby badał czy na serjo mowa o kuropatwach.
Twardowski go pogłaskał.
— Teraz nie, mój Wyga, ale pójdziemy którego dnia ustrzelić zająca.
— Mamy tu i kozy w lesie, a czasem i dziki się pokazują — poinformował Grzegorz.
Poznawszy posiadłość, nowy dziedzic zjadł śniadanie i kazał sobie podać kawę do bibljoteki.
— Po butelkach najeży się trochę uwagi książkom — rzekł do siebie.
Pobieżnie rzucał po półkach wprawnem okiem. Było dużo cennych, starych druków, przeważnie polskich, a dalej mnóstwo książek z najrozmaitszych dziedzin — obok polskiego w kilku językach zachodniej Europy i w rosyjskim. Przeważała historja, były wszakże wszystkie dziedziny, intersujące inteligentnego, wykształconego człowieka; było dużo podróży i cała wielka poezja świata. Twardowskiego zdziwiła względnie duża ilość książek bardzo nierównej wartości z dziedziny, którą on sam się zajmował: hipnotyzm, sugestja, telepatja, dalej spirytyzm, okultyzm, nawet magja. Czyżby stryj to wszystko czytał?...
Przed czwartą kazał założyć konie i pojechał do księdza. Bawiła go jazda końmi, której tak rzadko używał.
Ksiądz przyjął go bardzo przyjaźnie i poczęstował białą kawą ze smacznym chlebem wiejskim i wybornem masłem. Przepraszał za skromne przyjęcie:
— Pan zagranicą do takich prostych rzeczy nieprzyzwyczajony.
Dowiedział się od księdza, że już blisko od dziesięciu lat siedzi na swej parafji.
— Lepiej pewnie ksiądz znał mego stryja, niż ja sam, bo podobno żyli panowie w przyjaźni.
— W przyjaźni — to może za dużo powiedziane — odrzekł ksiądz. — Jestem skromny, prosty człowiek, on zaś był pan z wielkiego świata, który
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/26
Ta strona została przepisana.
24