Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/30

Ta strona została przepisana.

powkładać do kieszeni. Gdy się to skończyło, kazał mi rozwiązać tamtego który już otworzył oczy, i postawić go na nogi. Kazał wstać i Kolmarowi, i prowadzić przez sień i przedpokój do samochodu. Sam szedł przed nami i drzwi otwierał. Wrzuciłem ich jak tłumoki w samochód, za nimi wrzuciliśmy ich łach. Przed zamknięciem drzwiczek pan rzekł do mnie przy nich: “Jeżeli się tu jeszcze raz pokażą, skręcisz im karki. A teraz jazda!” Ja byłbym i wtedy skręcił im karki, gdyby pan pozwolił. Dopiero wtedy, proszę pana, zrozumiałem, dlaczego nieboszczyk pan płacił za mnie w Warszawie lekcje boksu. To pożyteczna nauka. Pan wiedział, co robi.
Twardowski słuchał opowiadania Grzegorza spokojnie, jakby właśnie oczekiwał czegoś podobnego.
— Jak ten Kolmar wyglądał?
— Brunet, średniego wzrostu, dosyć tęgi, z długiemi włosami wtył zaczesanemi, z krótko przystrzyżoną brodą. Oczy miał, jak dwa węgle. Krótko mówiąc, żyd. Ten drugi nie wygladał na żyda, choć też ciemny; był wyższy i wcale silny; miał krótko strzyżone wąsy. Gęba z kryminału. Widziałem, że to tylko pomocnik. Toteż miałem ochotę głównie na Kolmara.
— Czy pan po ich odjeździe mówił co o tej sprawie?
— Nie. Tylko mnie pochwalił, żem wpadł wporę i ruszał się szybko.
— Nic już potem o nich nie słyszałeś?
— Nic.
— Trudno — będziemy próbowali ich znaleźć.
Grzegorz patrzył nań z bezgranicznem zaufaniem, niemał z tkliwością.
Twardowski spojrzał na zegarek — było pół do dziesiątej.
— Cóż to Piorun się nie pokazuje?
— Zagadałem się i zapomniałem o nim. Zaraz go przyprowadzę.
Za chwilę wpadł pies i zaczął skakać do pana, póki ten go nie popieścił. Potem położył się u stóp jego.
Twardowski zapadł w głęboki fotel i pogrążył się w myślach. Tym razem nie zasnął. Ale gdy ogień na kominku zaczął dogasać, znów mu się wydało, że ktoś chodzi po pokoju. Raz, dwa, trzy, cztery... Raz, dwa, trzy, cztery...
— Ciągle mieszkasz w tym pokoju i ciągle niepokój cię trawi — rzekł do siebie pocichu.
Spostrzegł się, że zaczyna być nietrzeźwym, i śmiał się zsiebie przez chwilę.
Zaczął sam chodzić po pokoju z końca w koniec.
Tak go zastał Grzegorz, gdy wszedł z herbatą. Popatrzył na nowego pana i powiedział sobie, że jest podobniejszy do dawnego, niż mu się to spoczątku zdawało.
Po herbacie Twardowski poszedł na górę, rozebrał się, włożył szlafrok i, odprawiwszy służbę, siadł w gabinecie stryja przy biurku. Wziął arkusz papieru i zaczął na nim narzucać pojedyńcze wyrazy lub krótkie zdania, z których niktby nic nie zrozumiał. Tak siedział blisko do północy...
Wreszcie wstał z powziętą decyzją. Trzeba zostać na pewien czas w Polsce i zagadkę rozwiązać. Przedtem wszakże wypadnie na krótko do Paryża i Londynu, swoje sprawy tam na dłużej ureguluje oraz zabierze potrzebne mu do pracy notatki i książki. Jutro jeszcze spędzi w Turowie, przejrzy papiery po stryju, pojutrze zaś pojedzie do Warszawy i stamtąd zagranicę.
Tu przypomniała mu się kasa ogniotrwała, do której jeszcze nie zaglądał. Znajdowała się ona w sypialni, wprawiona w mur, niewidoczna. Może tam się znajdzie jaki przyczynek do stryjowskiej tajemnicy?...

28