Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/38

Ta strona została przepisana.

żywiołowe do niej przywiązanie, jakąś potrzebę zbliżenia się do niej, choćby kosztem wyrzeczenia się innych wartości, choćby miał nawet zgłupieć... Niedość jest myśleć — trzeba żyć; niedość radować się odkryciami — trzeba używać życia, trzeba się rozkoszować tem, co ono daje! A pierwszym warunkiem rozkoszy dla każdej istoty jest znalezienie się w swoim żywiole...
Była to reakcja człowieka młodego, żyjącego życiem zbyt jednostronnem, które go zrobiło przedwcześnie starym, bunt uśpionych instynktów, domagających się zaspokojenia. Chwilowo zapędził się w tej reakcji daleko i niebawem cofnął się, ale już sztuczna równowaga jego duszy została naruszona. Już zaczął się w tej duszy proces, który czasami doprowadza do wielkich przewrotów wewnętrznych, często kończy się utonięciem w kwietyzmie, wyrzeczeniem się wyższych wzlotów. Czuł, że jemu to nie grozi.
Wieczorem przyjechali na obiad proboszcz i doktór.
Ksiądz był bardzo ożywiony, rozmowny, prawie wesoły, Twardowski wszakże zbyt wprawnym był obserwatorem, ażeby się nie zorjentować, skąd to pochodzi. Zbyt księdza indagował w sprawie stryja przy pierwszych odwiedzinach i tem go spłoszył. Ksiądz niezawodnie wiele wiedział, tylko nie chciał, czy nie mógł powiedzieć. Otrzymawszy teraz zaproszenie na wieczór do Turowa, obawiał się dalszej indagacji i postanowił się opancerzyć. Można się było bronić milczeniem, ale to widocznie uznał za mniej dogodne; zresztą, jako człowiek towarzyski, nie chciał popsuć wieczoru. Wolał się tedy uzbroić w nastrój pogodny, w rozmowność, i zagadując gospodarza, uniemożliwić mu prowadzenie śledztwa.
Widząc to, Twardowski postanowił wejść w ton księdza, być równie jak on swobodnym, łatwym. Po rannem polowaniu czuł się nawet w tym kierunku trochę usposobionym. Powiedział sobie, że zacząwszy od przyrody, trzeba się zbliżyć z ludźmi, w niej żyjącymi, pogrążyć się na chwilę w miejscowem środowisku.
Kazał Grzegorzowi dać do obiadu dobre trunki, ażeby ułatwić rozwiązanie języków.
Zaczęto od poważnej wiekiem starki, której gospodarz z gośćmi wypili po parę kieliszków.
— No, niech pan powie, — zagadnął ksiądz wesoło — czy tam zagranicą mają taką dobrą wódkę?
— Piję ją po raz pierwszy w życiu — odrzekł gospodarz. — Przyznaję, że jest to jedna z najszlachetniejszych wódek, jakie kosztowałem.
— Widzi pan, że i Polska ma dobre rzeczy — żartował sobie ksiądz z cudzoziemskiego gospodarza — a zaręczam panu, że znajduje pan tu i dobrych ludzi.
— Ale łajdaków o wiele więcej — wtrącił doktór. — Strasznie ludzie po wojnie spodleli.
— Oj, panie doktorze — odparł ksiądz z wyrzutem — jest pan poczciwym człowiekiem, ale strasznie zgryźliwym. Na starość robi się z pana mizantrop. To chyba dlatego, że ma pan takie ciężkie życie, że dla chleba musi się pan tak grzebać w brudach żydowskich. Zawsze panu współczułem. Nie ma pan słuszności: ludzie nie są tacy źli, tylko są głupi. Tak jak ja widzę, grzeszą oni o wiele więcej z głupoty, niż ze złości. Przyglądając się im, czytając w gazetach o tem, co się tam na szerszym świecie dzieje, widzę na każdym kroku ciemnotę, niezdolność zrozumienia, co w życiu więcej warte, a co mniej, dziecinną próżność i pochodzące z niej fałszywe ambicje. Ustawiają sobie domki z kart, a gdy te się rozsypują, złoszczą się, zwalają winę

36