domem. Stary służący w trzecim roku wojny umarł i Grzegorz pod kontrolą rządcy tę opiekę sam dalej sprawował. Użerał się z Niemcami, którzy w Turowie bywali częstymi gośćmi: raz byliby go nawet rozstrzelali, gdyby rządca zręcznym wybiegiem nie był go obronił. Po powrocie pan Alfred bez względu na jego wiek młody zrobił go szefem służby domowej i swoim powiernikiem... Doktór był zdania, iż Grzegorz karjerę zawdzięczał temu, że pan Alfred chciał mieć przy boku człowieka silnego i fizycznie wyćwiczonego, który mógłby być jego obrońcą w potrzebie; Grzegorz zaś przy wszystkich swoich zaletach odznaczał się zimną krwią i odwagą. Był panu wdzięczny, a wdzięczność ta w dwójnasób wzrosła, gdy po ożenieniu się dostał kawał gruntu, przez co stał się zamożnym gospodarzem.
Doktór oświadczył, że czułby się bardzo źle, gdyby Grzegorz go uważał za wroga swojego pana.
Niewątpliwie doktór podzielił się z nim wszystkiem, co wiedział. Niestety, klucza do tajemnicy stryja nie posiadał.
W Warszawie Twardowski znał tylko Osieckiego i od niego postanowił zacząć penetrację w jej życie. Najnormalniejszą drogą wydało mu się poznanie przedewszystkiem sfer naukowych, uniwersyteckich, z któremi najłatwiej mu było znaleźć wspólny język. Zapytał też mecenasa, czy nie posiada w tych sferach znajomości.
Osiecki był wdowcem i miał dwie zamężne córki. Życiem towarzyskiem nie żył: stosunki jego ograniczały się do rodziny i do klientów. Jeden wszakże z jego zięciów był profesorem na wydziale prawnym, a nadto jedna ze znakomitości uniwersyteckich, profesor Topoliński, był jego kolegą ze szkolnej ławy. Rzadko się wprawdzie widywali, ale stosunek między nimi pozostał życzliwym, przy pewnej ze strony Topolińskiego protekcjonalności.
Ofiarował się więc mecenas urządzić niewielką kolację.
— Będzie nas dwóch — rzekł — zaproszę Topolińskiego i kogoś, kogo on mi poradzi, i zięciowi powiem, żeby przyprowadził któregoś wybitniejszego ze swych kolegów.
Szybko się zakrzątnął i w parę dni towarzystwo już zeszło się u niego na kolację. Twardowski uważnie je obserwował.
Topoliński był odęty i namaszczony. Mówił jak wyrocznia i jak wyrocznia był mętny. Zięć Osieckiego — typ umysłu raczej rzemieślniczy — był niezbyt inteligentny, ale zato skromny i nieśmiały. Natomiast pozostali młodzi profesorowie robili wrażenie ludzi zdolnych i żywych. Różnili się bardzo między sobą. Przyprowadzony przez Topolińskiego, Kozieniecki, był dobrze ubrany, miał maniery salonowe, wysławiał się gładko. Natomiast zaproszony przez zięcia Osieckiego prof. Piętka był bardzo prosty, niezgrabny i pomimo młodego wieku trochę oryginał.
— Pan pracuje naukowo — zapytał gościa zagranicznego Topoliński.
Twardowski postanowił być skromny.
— Naukowo, to trudno powiedzieć — odparł. — Nic nie napisałem i nigdzie nie wykładałem. Raczej interesuję się nauką.
Topoliński zaczął mówić o znakomitościach naukowych, z któremi znał się osobiście. Stąd wywiązała się między nim a Twardowskim dyskusja o znaczeniu i wartości prac jednego z profesorów paryskich, którego obaj znali. Młodzi profesorowie słuchali jej chciwie — widać było, że Twardowski imponuje im inteligencją, wiedzą i dyscypliną umysłową. Kozieniecki milczał 1 zachowywał powagę; Piętka natomiast głośno przytakiwał Twardowskiemu
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/42
Ta strona została przepisana.
40