Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/43

Ta strona została przepisana.

i rzucał ku niemu spojrzenia, aż nadto wyraźnie mówiące, że uważa Topolińskiego za skończonego osła.
Po pewnym czasie Kozieniecki rzekł:
— Szkoda, że pan nic nie napisał i nie starał się o katedrę. Byłby pan świetnym profesorem.
— Nie wiem — odparł Twardowski. — Zaszkodziło mi to, że miałem dość dużą rentę, wyznaczoną mi przez stryja, i nie byłem zmuszony na chleb pracować. Skutkiem tego nie skupiłem się na jednym przedmiocie, pozwoliłem swoim zainteresowaniom zanadto się rozszerzyć i zostałem właściwie dyletantem.
Wiedział, że mówi nieprawdę, nie chciał wszakże powiedzieć, jaki jest istotny przedmiot jego badań.
— Coż pana sprowadziło do nas? — spytał Piętka.
— Przed kilku tygodniami stryj mój umarł i przyjechałem objąć po nim spadek.
— Jak na imię było pańskiemu stryjowi? — zapytał Topoliński.
— Alfred. Może pan go znał?...
Topoliński jakoś się ożywił, jakby zaniepokoił.
— Owszem, spotykałem go, ale to było bardzo dawno. Nie widziałem go od lat kilkunastu.
Widoczne było, że profesor niechętnie się przyznaje do tej znajomości, ale że jednocześnie chciałby się czegoś od Twardowskiego dowiedzieć.
— Stryj pański był człowiekiem bogatym, nieprawda?
— Był, przed wojną. Wojna wszakże jednych wzbogaca, innych zuboża. Dużo też podczas wojny stracił. Została po nim niewielka posiadłość ziemska i trochę gotówki.
Osiecki strzygł uszami i ukradkiem spoglądał na Twardowskiego.
— Pan, naturalnie, blisko znał swego stryja? pytał Topoliński.
— Niewiele. Do lat trzynastu, do śmierci mego ojca, nie znałem go wcale. Po śmierci ojca zabrał mię i umieścił w szkołach zagranicą. Przytem, był to człowiek zamknięty w sobie. Nigdy mi nic o sobie nie mówił. Mogę powiedzieć, żem go nie znał prawie wcale.
Znów mówił nieprawdę z całą świadomością. Zauważył, że Topoliński jakby się trochę uspokoił.
— Zostaje pan teraz w kraju? — pytał profesor.
— Na pewien czas przynajmniej.
Rozmowa przeszła na inne tematy i wkrótce zebrani się rozeszli.
Twardowski sobie zanotował Topolińskiego jako człowieka bez naukowej wartości, ale mogącego przedstawiać pewną wartość w poszukiwaniach przeszłości stryja.
W dwa dni potem złożył mu wizytę elegancki profesor Kozieniecki.
Po wielu komplementach, któremi obdarzył gospodarza, rzekł:
— Spotkałem wczoraj w towarzystwie dobrą moją znajomą, panią Czarnkowską. Pan wie, kto to są państwo Czarnkowscy?
— Nie, nie słyszałem o nich.
— To znany ziemianin, człowiek majętny. Są to ludzie bardzo mili i kulturalni. Prowadzą dom w Warszawie i, trzeba przyznać, że dobierają interesujące towarzystwo. Jest to głównie zasługą ich córki. Panna Wanda jest osobą bardzo inteligentą. Otóż pani Czarnkowska, usłyszawszy ode mnie o panu, bardzo zapragnęła pana poznać i zobowiązała mię, że w czwartek pana do nich przyprowadzę. W czwartki zawsze przyjmują. Przyszedłem

41