Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/50

Ta strona została przepisana.

stratą czasu pogadają sobie przy stole. Jest wdowcem, mieszka sam i na śniadaniu nikogo więcej nie będzie.
Twardowski podziękował i obiecał się stawić.
Przyjął to zaproszenie, jak wyzwanie na pojedynek. Przeciwnik jest zdaje się, wypróbowanym fechtmistrzem i trzeba mu sprostać. Najlepiej będzie obmyślić sobie rolę, i grać ją konsekwentnie. Ciekawa rzecz, kto kogo obełga...
Nie uważał siebie za nowicjusza: przez lata całe, przy swoich studjach, musiał wiele dyplomatyzować, wiele kłamać, żeby się dowiedzieć tego, czego szukał.
Nazajutrz stawił się punktualnie. Ten sam wstrętny famulus wpuścił go do salonu, dość pospolicie umeblowanego. Uderzała ogromna ilość chryzantem różnych barw, form i wielkości, zarówno rosnących w doniczkach, jak ciętych powtykanych w wazony i wazoniki.
Wszedł gospodarz. Był już mniej namaszczony, a zato bardziej poufały. Dziękował Twardowskiemu za przyjęcie zaproszenia: tak mu miło, że ten go traktuje po przyjacielsku.
— Dziwią pana pewnie te kwiaty — rzekł, zataczając ręką. — Chryzantemy to moja wielka słabość. Zacni przyjaciele o niej wiedzą i ciągle mi je przysyłają Twardowski sobie powiedział, że ta słabość to najpewniej blaga, poza, która dobrze robi w interesie. I pewnie bestja sam sobie je kupuje.
Wszedł służący: do stołu podane.
Gospodarz uprzedził, że śniadanie będzie skromne.
Twardowski niebawem się przekonał, że skromne nie było, tylko było za ciężkie.
Gospodarz rozpoczął rozmowę.
— Pan sobie wybrał drogę naukową. W jakim kierunku pan pracuje?
— Ukończyłem medycynę — odrzekł Twardowski — i miałem zamiar zostać lekarzem. Stryj jednak zapewnił mi poważną pomoc materjalną i postanowiłem dalej studjować. Spoczątku siedziałem w fizjologji, potem zainteresowała mię psychologja. Poprzednie studja dały mi do niej dobrą podstawę, w niej też utkwiłem.
— Może pod wpływem stryja?...
— Nie. Stryj się nie interesował przedmiotem moich studjów — Twardowski rozumiał, że tu lepiej nie powiedzieć prawdy. — Wogóle mało się mną interesował, poza tem, że mi materjalnie pomagał.
— Wybrał pan sobie bardzo ciekawą gałąź wiedzy. Pewnie pan ma już poważne rezultaty swych studjów.
— Niestety, przekonałem się, że gdy człowieka nie zmusza potrzeba starania się o katedrę, trudno mu skupić się na jakiemś jednem, ograniczonem zagadnieniu, i zanadto się rozprasza. Dotychczas nic nie napisałem.
— Ma pan zamiar kontynuować studja?
— Nie wiem — tu znów mówił nieprawdę — w każdym razie przedmiot nie przestanie mnie interesować. Teraz muszę się zająć spadkiem po stryju. Nie jest to wielki majątek, ale przy dobrej administracji da mi całkowitą niezależność.
— Jest pan uprzywilejowany. Człowiek inteligentny, wykształcony, znający świat, a przytem materjalnie niezależny — to wielka siła. Ma się rozumieć, gdy wytworzy sobie stosunki, dające mu możność działania. Nie ma pan zamiaru wejść w nasze życie publiczne, w politykę?...

48