— O tem nie myślałem.
— Takich ludzi u nas potrzeba. Z pańskiemi danemi mógłby pan zajść wysoko i wiele zrobić.
— Sądzi pan — zapytał Twardowski, udając wielkie zainteresowanie.
— Niezawodnie. Nam brak ludzi europejskich. Nadto pan jest czystą, niezapisaną kartą, nic panu z pańskiej przeszłości nie zawadza.
— Ale też nie mam żadnych zasług, nic, coby za mną przemawiało.
— To właśnie dobrze. Każdy działacz robi mądre rzeczy i głupstwa: jeden więcej mądrych rzeczy, inny więcej głupstw. Wprawdzie są sposoby zmuszenia opinji, żeby jednym pamiętała mądre rzeczy, a innym głupstwa, nawet wmówienia jej rzeczy, których nie było; naogół wszakże ludzie u nas o wiele lepiej pamiętają innym błędy, niż zasługi. I dlatego opinja nasza najchętniej obdarza zaufaniem ludzi nowych, niemających przeszłości. Zwłaszcza, jeżeli jej się do tego pomoże umiejętnem wprowadzeniem nowego człowieka. Tu i ja mógłbym oddać partu pewne usługi, bo mam trochę wpływu.
Twardowski zrozumiał, że Culmer chce obudzić w nim ambicje, do których zaspokojenia byłby mu potrzebny. Zaczął więc udawać, że się na wędkę bierze.
— Wszystko — rzekł — zależy od tego, czy będę mógł zżyć się z Polską. Jestem z nałogów cudzoziemcem: wyrosłem na Zachodzie.
— Któż z nas jest całkiem zżyty z Polską odrzekł gospodarz. — My, ludzie bardziej europejscy, wszyscy czujemy się tu niecałkiem u siebie. Jedyny na to sposób, żebyśmy się solidarnie trzymali, działali według planu i zaprowadzili tu Europę. Pan ma do tego wielkie warunki, bo, wychowany na Zachodzie, wolny pan jest od przesądów, które tu hamują prawdziwy postęp.
— To jest introdukcja do czegoś — pomyślał Twardowski i czekał, co Culmer dalej powie. Ale ten przerwał, zainteresowawszy się nagle kaczką z tygla z oliwkami. Spytał gościa, jak mu smakuje, i rozmowa chwilowo przesunęła się na gastronomję.
Gdy przeszli na czarną kawę i cygara do gabinetu gospodarza, Culmer zagadnął:
— Zajął pan mieszkanie w Warszawie i dom na wsi po stryju?
— Tak.
— Jeszcze się pan pewnie całkiem nie urządził?
— O nie. Mam zresztą jeszcze swoje mieszkanie w Paryżu.
— To nie tak łatwo dom jednego człowieka zrobić domem drugiego. Alfred był dużą indywidualnością, miał szerokie zainteresowania, nagromadził w domu dużo rzeczy, które lubił, książek, papierów... Papierów musi być mnóstwo?
— Tak, bardzo dużo.
— Pewnie pana interesują?
— Niebardzo — skłamał Twardowski. — Przeważnie dotyczą one jego dawnych interesów, które nie są mojemi i na których się nie znam.
— Przeglądał je pan?
— Bardzo powierzchownie.
— Coż pan z niemi zrobił?
— Trzeba je będzie rozklasyfikować: oddzielić to, co może mieć jakieś znaczenie, resztę zaś złożyć do kufrów. Całe szczęście, że stryj zostawił papiery we wzorowym porządku.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/51
Ta strona została przepisana.
49