Wziął go pod rękę i podprowadził do swej żony, która rozmawiała w tej chwili z panną Wandą.
— Marysiu! — zawołał — mówiłaś w Rzymie, że bardzobyś pragnęła poznać pana Twardowskiego, tego zdobywcę, szczytów alpejskich, o którym opowiadał Gravosa. Oto go masz we własnej osobie.
— Jakżem szczęśliwa! — zawołała hrabina, wyciągając rękę do Twardowskiego. — Imponuje mi dzielność i szukanie niebezpieczeństwa; a tak mało jest mężczyzn, w których się to widzi.
Panna Czarnkowska podniosła zdumione oczy.
— Chodzenie po górach — tłumaczył Twardowski — jest jedną z najmilszych rozrywek, w szczególności dla mnie, który się wśród gór wychowałem. W miarę ćwiczenia wspina się człowiek coraz wyżej, i to jest wielka rozkosz. Wogóle — zaśmiał się — lubimy się wspinać coraz wyżej. To nie jest takie niebezpieczne.
— Ależ panie, — wtrącił Opoczyński — ci Włosi opowiadań, że pan bierze najtrudniejsze szczyty, i cytowali kogoś, komu pan ocalił życie z narażeniem własnego...
Drzwi do pokoju jadalnego otwarto i zawiadomiono, że obiad podany.
— Musi nas pan odwiedzić — rzuciła hrabina — i opowiedzieć nam o swoich alpejskich przygodach.
Twardowski się skłonił. Miał polecone prowadzić do stołu pannę Wandę, więc podał jej ramię. Szła z nim, nic nie mówiąc.
Gdy usiedli koło siebie, zwróciła się do niego:
— Pan jest une boite à surpise. Teraz znów człowiek się dowiaduje, że pan jest bohaterem alpejskim.
— Jak to pani górnolotnie nazywa...
— Jestem w strachu na myśl, czego się mogę jutro dowiedzieć...
— Sądzi pani, że może to być coś strasznego?...
— Już teraz mi pan niesłychanie imponuje. Gdy jeszcze coś nowego usłyszę, nie będę śmiała podnieść oczu na pana. Ale, naprawdę, to musi być cudowna rzecz znaleźć się na szczycie ponad chmurami, daleko od tej ziemi, na której ludzie mieszkają... Czy pan sądzi, że ze mnie mogłaby być alpinistka
— Znakomita. Osoba tak ślicznie zbudowana musi być silną i zręczną.
— Jakto przyjemnie z pańskich ust usłyszeć coś pochlebnego! Poszłabym w góry pod pańską komendą; tylko pan strasznieby mię tyranizował...
— Czy pani naprawdę tak myśli?...
Uderzona dziwnie miękkim tonem jego głosu popatrzyła mu długo w oczy.
— Wie pan, że pan teraz jest jakiś inny, niż pan był...
— Może mój proboszcz miał słuszność...
Znów się zarumieniła i na długo zamilkła.
Gdy towarzystwo przeszło do salonu na czarną kawę, Twardowski stał się na chwilę przedmiotem ogólnego zainterersowania. Opoczyński opowiedział o jego sławie alpinisty swoim sąsiadkom przy stole, a żona jego swoim sąsiadom; ci zaś puścili to dalej.
Twardowskiemu narazie wydało się, że w Polsce tak wielce interesują się ludzie tym szlachetnym sportem. Niebawem wszakże spostrzegł, iż towarzystwu wcale nie chodzi o to, co on tam w Alpach robi tylko oto, że o nim mówią, zagranicą, w Rzymie, podobno nawet w Paryżu i Londynie.
Ta rozmowa o nim zaczęła go dobrze nudzić, gdy spostrzegł, że panna Wanda podeszła do etażerki w przeciwnym rogu salonu, wzięła z niej
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/58
Ta strona została skorygowana.
56