Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— Ogromnie mądry człowiek — rzekł do niego Czarnkowski po wyjściu Culmera.
— Mądrzejszy, niż ludzie myślą — odrzekł Twardowski.
Gdy się żegnał tego wieczora z panią Czarnkowską, uśmiechnęła się do niego mile i powiedziała mu:
— Najwidoczniej klimat polski panu służy. Bardzo się pan zmienił na korzyść — dobrze pan wygląda. Ale widzę, że Wandeczka wytrwale wykonywa swój program. Ciągle mi mówi, że się musi z panem wykłócić.
— Zdaje się — odparł — że w tej kłótni będę pobity.

X.

Na wieczornej herbacie u Culmera zastał kilkunastu panów, wśród których aż trzech byłych ministrów; pozostali byli to profesorowie, sędziowie, adwokaci, wreszcie jeden powieściopisarz.
Jednego z obecnych gospodarz, niby przez roztargnienie, nie przedstawił mu ani z tytułu, ani z nazwiska. Był to człowiek starszy, miał z sześćdziesiąt pięć lat, mały, brzydki — z typu podobny do służącego Jakóba. Tylko gdy Jakób nie wyglądał wcale na głupiego, ten miał wyraz twarzy szczególnie tępy. Nie odezwał się ani słowem przez cały wieczór i znikł wcześniej od innych, nie żegnając się z nikim. Wszyscy obecni chodzili koło niego z jakiemś nabożeństwem, jakby był dla nich najwyższą powagą.
Rozmowa toczyła się o zagadnieniach doby współczesnej: o komunizmie, o arbitrażu, o Lidze Narodów... Twardowski, który w tych sprawach miał poglądy, kłócące się z ogólnie przyjętemi, postanowił ich nie ujawniać. Bawił się w duchu, wygłaszając z emfazą utarte komunały, będące w obiegu na Zachodzie. Widział, że to sprawia gospodarzowi i jego gościom ogromną przyjemność. Niemal wszyscy obdarzali go komplementem, że jest europejskim człowiekiem.
W dwa dni po tej herbatce Culmer zadzwonił do niego z zapytaniem, kiedy może przyjść na dłuższą rozmowę. Umówili się co do godziny.
— Oto — rzekł do siebie Twardowski — zbliża się punkt kulminacyjny w rozwoju naszej przyjaźni z panem Henrykiem Culmerem. Ciekawym, z czem on przyjdzie...
Culmer tym razem był znów namaszczony. Zaczął od tego, że Twardowski zrobił bardzo dobre wrażenie na jego gościach. Mówił to takim tonem, jakby mu winszował zdania egzaminu. Później zaczął mówić o jego przyszłości, o karjerze, która przed nim leży.
— Ma pan wszelkie warunki, żeby zająć wysokie stanowisko i stać się człowiekiem głośnym, nietylko w tym kraju.
Twardowski dyskretnie robił minę, jakby się zaczynał do tych perspektyw zapalać.
— Chcę panu do tego pomóc — ciągnął dalej Culmer. — Chcę pana zbliżyć, powiem więcej, związać z ludźmi, mającymi wielkie wpływy w kraju i zagranicą. Wielkie wpływy — to mało powiedziane; rządzą oni wszędzie i decydują o karjerach ludzkich: z nimi zawsze się dochodzi, bez nich nigdy.
Przerwał i obserwował, jakie jego słowa wywarły na Twardowskim wrażenie. Ten milczał, ale miał wyraz twarzy prawie entuzjastyczny.
— Właściwie dziwne jest, że pan dotychczas z nimi się nie związał, że pan nie zetknął się z nami zagranicą. Jesteśmy wszędzie. Tłumaczyć to

58