średnich, o jej panowaniu w najwyższych umysłach humanizmu, reformacji, a później siedemnastego i osiemnastego wieku, wreszcie o jej zamknięciu w łonie potężnej organizacji, która przez nią doszła do panowania nad światem.
Dla Twardowskiego niewiele w tem wszystkiem było nowego. Jedne rzeczy wiedział, innych się domyślił na podstawie swych dziesięcioletnich studjów.
Umiałby dać o tem wszystkiem Culmerowi wykład, tylko o wiele logiczniejszy i niekłócący się z danemi dzisiejszej wiedzy, nieodbiegający od podstaw naukowego myślenia. Wiedział także, co to jest ta potężna organizacja, w której imieniu Culmer przemawiał.
Nie ujawniał wcale tego, co myśli: postanowił grać dalej komedję.
Culmer, pewny swego magnetycznego wpływu na słuchacza, był coraz mniej ostrożny, wypowiadał się coraz śmielej, coraz zuchwałej.
Wreszcie skończył. Patrzył na Twardowskiego, który siedział pokornie, niby całkiem ujarzmiony. Po dłuższem milczeniu Twardowski zapytał słabym głosem:
— Co mam zrobić, żeby tę wiedzę posiąść?
— Wejść do nas: już postanowiono pana przyjąć. Musisz pan złożyć przysięgę na dochowanie tajemnicy, przejść inicjację i wytrzymać próby, którym będziesz poddany.
Twardowski dowiedział się wyraźnie, o co chodzi. Wstał z fotela, wziął papierosa, zapalił, i rzekł spokojnym, ale mocnym głosem:
— To znaczy: utracić moją niezależność.
Culmer osłupiał. Zmiana tonu Twardowskiego była dla niego całkiem nieoczekiwana. Przez chwilę nie mógł słowa przemówić. Wreszcie odezwał się:
— W pewnej mierze tak. Trzeba czemś zapłacić, gdy się tak wiele otrzymuje.
— Dla mnie — odrzekł Twardowski — moja niezależność nie ma ceny.
— Więc pan odmawia?
— Odmawiam.
— Panie, niech pan pamięta o naszej zasadzie: kto nie z nami, ten przeciw nam. Niech pan się zastanowi nad skutkami swego kroku.
Był wyraźnie zdenerwowany.
Twardowski się zreflektował, że może zbyt stanowczo odpowiedział. Na to jeszcze za wcześnie. Trzeba jeszcze zachować możność pociągnięcia Culmera za język, jeżeli ma wykryć tajemnicę stryja.
— Zastanowię się — rzekł. — Pan rozumie, że to krok ogromnej wagi. Nie można się nań w jednej chwili zdecydować. Trzeba go pod każdym względem rozważyć. Żądam od pana paru tygodni czasu.
Culmer milczał przez dłuższą chwilę.
— Zgadzam się, ale radzę panu powziąć decyzję jaknajrychlej. Leży to w interesie pańskim.
— Czy mogę panu zadać jedno pytanie?
— Niech pan zada; zobaczę, czy mogę odpowiedzieć.
— Czy stryj mój, Alfred, do was należał?
Culmer zawahał się, ale widocznie pomyślał, że odpowiedź może przyśpieszyć decyzję Twardowskiego.
— Tak.
— Dziękuję. W ciągu najdalej trzech tygodni dam panu odpowiedź.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/62
Ta strona została przepisana.
60