— Kto to taki?
— Pośrednik nie chce powiedzieć, dopóki się nie zgodzę na tej podstawie traktować.
Culmer roześmiał się w duchu — wiedział, od kogo pośrednik przychodził.
— Poco pan się śpieszy z tą sprzedażą Dziś niema mowy o dostaniu dobrej ceny.
— Panie mecenasie, jeżeli w ciągu dwóch tygodni me zdobędę gotówki, to mi się wymknie tamten interes, i stracę jeszcze zadatek.
— Niech pan się jeszcze zastanowi. Kopalnie złota bywają wielkim interesem, ale czasem zawodzą. Nie chciałbym, żeby pan poniósł straty. Nic nie wiem o solidności tej kompanji, więc nie mam prawa nic złego, ani dobrego o niej mówić. Ale trzeba zawsze być ostrożnym.
— Pan jest bardzo zacnym człowiekiem i rozumiem pana. Ale niech pan nie zapomina, że ten interes mi zalecił sir Joseph Turner, który sam się weń zaangażował.
— Sir Joseph jest wielkim gentlemanem i wielkim znawcą interesów. Ale i on się może raz omylić.
— Jestem pewien, że nie tym razem — rzekł, śmiejąc się Czarnkowski. — No, nie mówmy więcej o tem. Jestem całkowicie zdecydowany i nic pan na to nie poradzi.
Ha, trudno. Volenti non fit iniuria. To ja panu nie pozwolę majątku zmarnować. Sprzedanie za połowę wartości jest samobójstwem.
— Prawda. Ale cóż ja zrobię Gotówkę mieć muszę. Gdyby chcieli postąpić choć o dwa miljony...
Culmer się zamyślił. Milczenie trwało kilka minut.
— Wie pan — przerwał je mecenas — gdybym był człowiekiem bogatym, sambym kupił Zbychów i zapłacił pełną cenę. To piękny majątek i każdy, kto go kupi, zrobi dobry interes.
Czarnkowski otworzył szeroko oczy. W oczach tych zabłysła nadzieja.
— Panby kupił?
— Chętnie. Tylko nie mam na to i muszę sobie odmówić. I panubym wyświadczył usługę, i sam może załatwiłbym jedną sprawę, która mię w ostatnich czasach gryzie.
Czarnkowski czekał i pytał spojrzeniem.
— Widzi pan — ciągnął Culmer — w moim synu odezwała się krew angielska. Od paru lat zagląda do Polski tyko na krótko: siedzi w Anglji, tam mu się powodzi, i boję się, że zostanie Anglikiem. Gdybym mu kupił taki majątek, przywiązałbym go do Polski.
— Niech pan kupi! — zawołał Czarnowski. — Będę wiedział przynajmniej, że Zbychów przeszedł w dobre ręce i że służy dobremu celowi.
— Nie, to niepodobna. Gdybym nawet kupił bardzo korzystnie, wątpię, czybym się przy nim mógł utrzymać. Niestety, czasy dla rolnictwa są złe i zapowiadają się jeszcze gorsze.
— Panie mecenasie, ja panu sprzedam tanio. Wolę przecie, żeby pan kupił, niż ktokolwiek inny.
Culmer myślał znów kilka minut. Wreszcie rzekł z decyzją:
— Ja panu powiem. Będziemy starali się sprzedać dobrze. Jeżeli się nie uda, to ja się obliczę i postąpię ponad ofiarowaną cenę tyle, ile będę mógł. Nie mogę przecie pozwolić, żeby pana obdarto.
Czarnkowski wzruszony dłoń mecenasa mocno uściskał.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/67
Ta strona została przepisana.
65